Przegląd rowerowych wypraw z 2025 roku

Nadszedł czas aby dokonać podsumowania rowerowych wypraw z 2025 roku. Trzeba przyznać, że był on dość owocny. Udało mi się zrealizować zdecydowaną większość zaplanowanych wypraw. Oczywiście nie brakowało wycieczek, które nie były ujęte w planach na ten kończący się już rok. 
Rytuałem ostatnich lat jest coroczne odwiedzanie miejsc, które bądź to lubię bądź z różnych powodów są dla mnie wyjątkowe. Sezon ostatnimi czasy zaczynam wycieczką na odkrywkę kopalni węgla brunatnego. Wiadomo, że obecnie w Kleszczowie punktu widokowego już praktycznie nie ma stąd jeżdżę do położonej nieopodal Żłobnicy. Rzecz jasna na początku sezonu nie zabrakło też legendarnego Garnka. Niezła pogoda w marcu sprawiła, że z przy pomocy kolei ruszyłem nieco dalej w teren. I tu pojawiły się dwie wyprawy, których nie ująłem w swoich planach. Mowa o zabrzańskich kopalniach Guido i Luzia. Niestety do tej pierwszej nie dotarłem na czas i przepadł bilet wstępu. Za to zwiedzanie Luizy można uznać za udane. Pod koniec marca udało mi się jeszcze wybrać do skansenu w Kłóbce. Kwiecień poza wycieczkami na lody do Kamyka i na pstrąga do Złotego Potoku przyniósł również wizytę u naszych południowych sąsiadów. Tuż przed Wielkanocą wybrałem się bowiem do przygranicznej Opavy. 
Tegoroczny maj nie był zbyt łaskaw. Stąd poza majówką trzeba było go spisać na straty. Nie mniej jednak wspomniana majówkę trzeba uznać za udaną. Udało mi się zrealizować pierwszą z zaplanowanych wycieczek. W tegoroczną majówkę zwiedziłem Chełmno, przepiękny Grudziądz ze swoimi spichrzami oraz poszwędałem się nieco po Toruniu. 
 

Nieco lepiej wyglądał czerwiec. Wybrałem się na zamek w Golubiu Dobrzyniu. Znalazłem też czas aby odwiedzić skansen w Sierpcu. Był on wiele razy na moich listach do odwiedzenia, ale zawsze z nich wypadał. Tym razem było inaczej. Trzeba przyznać, że jest top jeden z ładniejszych tego typu obiektów w naszym kraju. Dość powiedzieć, że często jest wybierany jako plener do filmów. 
Wiadomo, że najwięcej wypraw z racji zawodu odbywam w wakacje. A te rozpocząłem od spontanicznej eskapady nad nasze morze. Ot pojechałem sobie pociągiem na Hel. Stamtąd już rowerkiem ruszyłem znaną mi doskonale trasą R10 w kierunku Łeby. Oczywiście nie obyło się bez nieoczekiwanego spotkania z jednym z uczniów z mojej szkoły. Drugiego dnia pojechałem do Pucka. 


Pogoda w tegoroczne wakacje było dość kapryśna. Stąd trzeba było wyczekiwać na odpowiednie okienka pogodowe. Pojedyncze dni wykorzystywałem na wycieczki jak te do Muzeum Wena w Oławie, gdzie mamy gigantyczną ilość pojazdów i nie tylko z okresu PRL. Wybrałem się również na wycieczkę do Muzeum w Lipcach Reymontowskich. Tę wyprawę odbyłem wspólnie z ekipą Łódzkiego Klubu Turystów Kolarzy. Oczywiście w lipcu nie mogło zabraknąć kilkudniowej wyprawy. Na pierwszy ogień poszedł jeden z moich priorytetów czyli Podlasie. Ruszyłem z Białegostoku do Łomży. Kolejnego dnia a jakże w deszczu do bardzo ładnego Augustowa. Po drodze oddając hołd bohaterom spod Wizny. Zawitałem także do będącego centrum kultury litewskiej w Polsce a mianowicie Puńska. Wyprawę zwieńczyłem wizytą w stolicy zimna czyli Suwałkach. 
Nie jest tajemnicą, że jestem wielkim fanem trasy VeloDunajec na odcinku od Nowego Sącza do Krościenka. Stąd wybrałem się tam po raz kolejny. Tym razem ruszyłem z Bochni i ten pierwszy etap dał mi trochę popalić. Ale za to drugiego dnia był relaks do Krościenka. Kolejnego dnia objazd Jeziora Czorsztyńskiego, bodaj najpiękniejszą trasą rowerową w Polsce. 


Nowością dla mnie jeśli chodzi o VeloDunajec był fragment od Dębna Podhalańskiego do Nowego Targu. To ostatnie miasto ma ładnie rozwiniętą infrastrukturę rowerową. Trzeba jednak popracować nad oznaczeniami bo one niestety są dość chaotyczne.
Jako się rzekło pogoda była tego lata dość kapryśna czego doświadczyłem na przełomie lipca i sierpnia. Jednym z moich priorytetów były tereny położone w okolicach Kłodzka, które rok wcześniej nawiedziła powódź. Poza dużą dawka zwiedzania było co kręcić. Obraz Stroni Śląskich czy uzdrowiskowego Lądka Zdrój nie napawa optymizmem. Udało mi się jednak zwiedzić Twierdzę w Kłodzku, którą kilka lat temu wizytowałem. Wybrałem się również do Dusznik Zdrój, gdzie etap przerwał mi rzęsisty deszcz. Byłem również w Kudowie Zdrój. Przy okazji odwiedziłem również położony niedaleko po czeskiej stronie legendarny Bar u Olda. Poza tym odwiedziłem byłą kopalnię złota w Złotym Stoku a także urokliwy Paczków. 


Sierpniowym priorytetem dla mnie była wyprawa na Gotlandię. Pomny doświadczeń z wyprawy na Bornholm przygotowałem się do niej zdecydowanie lepiej. Samą wyprawę rozpocząłem od krótkiego rozruchu z Gdyni na Westerplatte. 


Tam oddałem poległy w pierwszych dniach II Wojny Światowej. A potem z krótką przerwą, dobę spędziłem na statkach. Sama Gotlandia pod względem infrastruktury rowerowej zdecydowanie ustępuje duńskiemu Bornholmowi. Mam jednak szlak wokół wyspy, którym w większości się poruszałem. I trzeba przyznać, że jechało się całkiem przyjemnie. Sam szlak znakomicie oznaczony, tabliczki były tam gdzie powinny. Poza Gotlandią byłem też na wyspie Faro gdzie są słynne raukeny chyba z najbardziej znanym pieskiem. 


Po powrocie do kraju nie wróciłem od razu do domu. Ruszyłem bowiem jeszcze w stronę Mierzei Wiślanej. Pokręciłem się nieco po Żuławach Wiślanych, odwiedzając choćby najniżej położony punkt w naszym kraju. Przejechałem także fragment R10 wiodący do Piasków. Wakacje rozpoczynałem wizytą nad morzem tak i je zakończyłem. W ostatnich dniach sierpnia ruszyłem pociągiem do Międzyzdrojów skąd przez dwa dni objechałem spory kawałek naszego wybrzeża. Przy okazji powstała myśl, ale w najbliższym czasie ponowie objechać nasze piękne wybrzeże. 
Wrzesień to tradycyjna wycieczka na uroczystości w Ewinie. W tym roku z uwagi na ulewę trzeba było jednak odpuścić. Tradycją są też urodzinowe wycieczki. W tym roku udałem się do przepięknego Drohiczyna będącego historyczną stolicą Podlasia. Po drodze zawitałem też do niewielkiego skansenu w Ciechanowcu. 


Pod koniec września byłem jeszcze na uroczystościach w Mełchowie gdzie kosztowałem miejscowego odpowiednika przedborskiego kugla. Do maksimum w tym roku wykorzystałem październik. Wybrałem się na wydawało się ostatnią dwudniową wycieczkę do Zielonej Góry. Ta jak wiecie słynie z infrastruktury rowerowej. Dzięki niej mogłem spokojnie pojechać sobie do Sulechowa i Nowej Soli. W końcówce miesiąca odwiedziłem też przepiękny park w Arkadii. 
Sezon tradycyjnie kończę w okolicach Święta Niepodległości. W tym roku wyjątkowo udałem się daleko w teren a mianowicie do Przemyśla. To miasto zawsze pozytywnie mnie zaskakuje. Przy okazji odwiedziłem położone nieopodal arboretum w Bolestraszycach. Zawitałem także na dwa mecze podkarpackiej klasy B. 
Kilometrowo w kończącym się roku było ciut lepiej. Co zaplanowałem na kolejny rok? Tego dowiecie się z jutrzejszego wpisu.  

Komentarze