Sobotnia kawa w Sulechowie

Powoli dobiega końca wyjazdowy sezon 2025. Wielokrotnie powtarzałem, że mam kilka miejsc do których zwyczajnie lubię wracać. Do takich bez wątpienia należy Zielona Góra. Jestem zauroczony tym jak dobrze jest to miasto przygotowane na przejęcie rowerzystów. Ostatnimi czasy regularnie staram się tam jeździć choćby tak jak teraz na weekend. Do Zielonej Góry jest dość daleko. Generalnie trochę zachodu trzeba aby tam dojechać. Do tego o tej porze dzień jest coraz krótszy stąd w grę wchodzą dwie trasy: na Nową Sól, albo na Sulechów. 
Trzeba przyznać, że dość sprawnie dojechałem do Zielonej Góry. Rozpocząłem od krótkiej przejażdżki po starym rynku. Tradycyjnie zatrzymałem się przy pomniku Andrzeja Huszczy czyli legendy zielonogórskiego żużla. Przysiadłem się też na chwilkę do Klema Felchnerowskiego. 


Następnie ruszyłem w stronę Sulechowa. Drogę znam już bardzo dobrze. Zresztą nie jest ona specjalnie skomplikowana. W zasadzie cały czas jedzie się drogą rowerową. I tradycyjnie żal, że łódzkie przy lubuskim to taka rowerowa pustynia. Szlak rowerowy kończy się przy moście na Odrze w Cigacicach. Drogą jedzie się jednak krótko gdyż niecały kilometr za mostem jest znów droga rowerowa. Wiedzie ona wzdłuż jednej z części obwodnicy. I tak dojechałem do Sulechowa. W rynku zatrzymałem się na małą kawę i sernik. Trochę mnie korciło aby pojechać jeszcze do Kalska aby obejrzeć mecz miejscowej drużyny. Jednak pojedynek skończyłby się przed 18:00. A to oznaczałoby, że wracałbym po ciemku. Po mały odpoczynku można było wracać z powrotem do Zielonej Góry. Trasa przebiegła dość sprawnie. Z centrum kawałek musiałem jechać drogą, która niestety jest pozbawiona pasa dla rowerów. Nie jest to na szczęście długi odcinek. Szybko pojawia się kolejna piękna trasa rowerowa, którą dotarłem do Drzonkowa. Tam drogi rowerowej nie ma. Nie mniej jednak boczną dróżką dojechałem w okolice ośrodka sportowego we wspomnianym Drzonkowie, gdzie nocuję. 

Komentarze