Uważni czytelnicy z pewnością pamiętają, że jednym z celów na ten rok była kolejna wizyta na Mierzei Wiślanej. Mając na względzie rzesze turystów nad morzem wyruszyłem w drogę wcześnie rano. Jechałem sobie spokojnie szlakiem wzdłuż rzeki Tuga. Nawierzchnia po części była z płyt ale jechało się w miarę znośnie. Nie spiesząc się zbytnio dojechałem do mostów w Rybinie. Tu oczywiście wpadłem na pomysł, że wydłużę sobie nieco drogę. I zamiast pojechać na Sztutowo, boczną drogą dojechałem do miejscowości Jantar. Tam wskoczyłem na znaną mi doskonale trasę R 10. Jadąc w większości szutrową nawierzchnią przejechałem przez Stegnę, Sztutowo, gdzie przypomniałem sobie o pagórkach. Momentami można było się zmęczyć. Za to ruch był znikomy. A to mnie bardzo cieszyło. Przejechałem sobie przez słynny przekop. Niedaleko za nim zaczyna się podaj najpiękniejszy fragment R 10 przynajmniej w tej okolicy. Jedzie się pięknym sosnowym lasem. Za chwilę z jednej strony las, z drugiej zaś plaża i dzikie róże. Im bliżej Krynicy Morskiej tym na szlaku zaczęło pojawiać się coraz więcej ludzie. Ale mimo wszystko tłumów jeszcze nie było.
Nieco tłoczniej zaczęło robić się dopiero za Krynicą Morską na drodze prowadzącej do Piasków. Tragedii jeszcze nie było. Na spokojnie docieram do ostatniej miejscowości na rubieżach Mierzei Wiślanej. Stamtąd jest niecałe cztery kilometry do słynnego szlabanu informującego o granicy naszego kraju. Zwykle nie ma tam służb. Tym razem jednak cały czas stała tam Straż Graniczna. Wracając przy plaży w Piaskach zatrzymałem się na lody. Biorąc pod uwagę fakt, że wykręciłem już sporo kilometrów, zgodnie z założeniami w Sztutowie zamierzałem pojechać bezpośrednio na Rybinę. Po drodze jednak zatrzymałem się w niewielkim muzeum Zalewu Wiślanego w Kątach Rybackich. W samym Sztutowie pojechałem nieco za daleko i odbiłem z dopiero w drugą drogę na Rybinę. A na niej ruch okrutny, gdyż każdy kierowca chciał skrócić te parę kilometrów jadąc w stronę S 7. Te kilka kilometrów ciężko się jechało. Nie dość, że samochody to jeszcze wiatr zaczął mocno wiać. W Rybinie odbijam na szlak, którym jechałem rano. Kiedy dotarłem do Tujska to ruszyłem jeszcze nieco na około do Marzęcina. Tuz przed tą miejscowością według najnowszym wyliczeń jest najniżej położony punkt w naszym kraju. Droga dojazdowa do tego miejsca jest fatalna, ale udało się dotrzeć.
Bliżej podjechać się nie udało, gdyż teren cały czas jest jeszcze pod wodą. To efekt ulewy jaka przeszła tutaj na początku sierpnia. Warto zaznaczyć, że kiedy byłem w tych terenach ostatni raz to tego punktu jeszcze nie było. Z Marzęcina śmigam już bezpośrednio na Nowy Dwór Gdański. Chciałem jeszcze odwiedzić Muzeum, ale niestety było czynne jedynie do 15:00. Podjechałem więc na obiad. A po nim już do miejsca noclegowego.
Komentarze
Prześlij komentarz