Prolog po Gotlandii

Pomny doświadczeń z ubiegłego roku mając na względzie choćby fakt, że rejs z Gdańska do Nynashamn będzie trwał 18 godzin postanowiłem nie oszczędzać i wykupić kajutę. I to był dobry pomysł. Przynajmniej jakoś w miarę się wyspałem. W samo południe dotarłem do portu, który jest takim centrum przesiadkowym. Z Polski przecież nie może być na Gotlandię bezpośredniego połączenia. Po wyjechaniu z terminala promowego skierowałem się w kierunku portu. Tam bez większych problemów odnalazłem miejsce, z którego będę startował już do Visby. Miałem trochę czasu, więc odwiedziłem informację turystyczną. Zatrzymałem się też na kawę i ku mojemu zdziwieniu nie można było zapłacić gotówką. Przyjmowano tylko płatności kartą. Mniej więc na półtorej godziny przed rejsem przy terminalu zaczęła ustawiać się kolejka samochodów. W związku z powyższym ustawiłem się i ja. Trochę poczekaliśmy zanim przypłynął prom i zaczęto wpuszczać Nas na pokład. Każdy pasażer na bilecie miał wyznaczone miejsce do siedzenia więc nie było zamieszania. Czekało mnie jeszcze ponad trzy godziny drugiego rejsu. 
Nie ma co ukrywać. Z niewielką przerwą to w sumie ponad dobę spędziłem na dwóch statkach. W końcu o 18:10 wylądowałem w stolicy Gotlandii czyli Visby. Oczywiście jak ten ostatni gamoń po wyjeździe z terminala źle pojechałem. Na szczęście dość szybko zorientowałem się, że źle jadę. Szybki powrót i jazda we właściwym kierunku. Długo jechałem piękną drogą rowerową, która na pewnym odcinku wiodła wzdłuż morza. Coś na wzór naszego R 10. Można było podziwiać widoki. Nie mniej jednak w miarę szybko trzeba było jechać gdyż ponad 20 kilometrów trzeba było jeszcze pokonać by dotrzeć do miejsca gdzie miałem zarezerwowany nocleg. Na długim odcinku jechałem piękną drogą rowerową. Ta skończyła się jakieś osiem kilometrów przed miejscem, gdzie noclegowym. Pojechałem więc główną drogą. Ruch na niej znikomy. Kierowcy zaś zwalniali aby spokojnie mnie wyprzedzić. W Polsce coś takiego raczej nie spotykane. Pokonując dość szybko trasę dotarłem do miejsca noclegowego. 


Posługując się translatorem udało mi się porozumieć z obsługą. Choć trochę to komicznie momentami wyglądało. Po rozpakowaniu się, zamówiłem sobie pizzę i lokalną lemoniadę. 

Komentarze