Plan na dziś zakładał odwiedzenie przylegającej do Gotlandii Wyspy Faro. To tam znajdują się słynne gotlandzkie raukeny. W założeniu do Farosund gdzie znajduje się przeprawa promowa miałem nieco ponad 50 kilometrów. Ja postanowiłem jednak wykorzystać ten dzień na maksa i pojechałem szlakiem Gotlandsleden. Jest to trasa poprowadzona przez różne zakątki Gotlandii. Oznakowania nie są tak dobre jak na Bornholmie ale szokujące jest to, że czerwone tabliczki są tak gdzie powinny być. Nikt ich nie zrywa, nie przekręca aby ludzi wprowadzić w błąd. U Nas takie coś nie do pomyślenia. Jadąc wspomnianym szlakiem wydłużyłem trasę o kilkanaście kilometrów. Na lokalnych drogach, którymi prowadzi szlak było praktycznie pusto. Może trochę monotonnie się jechało, ale nie do końca. Co chwilę mogłem podziwiać jak gdzieś tam w lesie czy na łące swobodnie pasą się owieczki. Zresztą owca jest umieszczona na fladze Gotlandii. Przejeżdżałem też przez miejscowość o bodaj najkrótszej nazwie czyli Ar. Jechało i się wyjątkowo fajnie. Nogi rewelacyjnie podawały. Zmęczenia w ogóle nie czułem. Martwiła mnie jedynie jedna rzecz. Brak jakiegokolwiek sklepu w okolicy. Dobrze, że miałem zapasy. Nie mniej jednak topniały one w szybkim tempie. Dopiero przy przeprawie promowej na Faro był sklep, bar, butik. Mogłem więc uzupełnić zapasy. Po przepłynięciu promem na Faro, który o dziwo jest bezpłatny skręciłem zgodnie ze szlakiem w prawo. Wjechałem w rodzaj rezerwatu, gdzie owieczki swobodnie sobie chodzą. Zanim udałem się do głównego celu mojej dzisiejszego etapu pojechałem na Przylądek Avanas, tak by jak najwięcej zobaczyć. Fragmentem jechałem bardzo blisko morza. Zrobiłem małe kółeczko i wróciłem w okolice gdzie wyjechałem z rezerwatu. Tu skręcam w prawo i kieruję się do Gamla Hamn, gdzie znajdują się słynne raukeny. Oczywiście najsłynniejszy jest ten w kształcie pieska. Przyzwyczajony już, że wszystko jest dobrze oznakowane spokojnie dojechałem do parkingu. Ale przecież Gwidon może udać się na plażę. Ta była kamienista więc trzeba było go prowadzić. Formacji skalnych na Faro jest całkiem sporo. Te, które ja odwiedziłem są tymi najbardziej znanymi. Na czele ze wspomnianych kamiennym pieskiem.
Trochę sobie odpocząłem delektują się widokami. Pewnie zostałbym tam dłużej, ale trzeba było wracać. Kiedy byłem już na promie wiedziałem, że etap będzie dziś bardzo długi. Cały czas trzymałem się szlaku. Raz tylko był moment, że źle pojechałem, ale szybko na niego wróciłem. Pewnie zmyliło mnie to, że prowadził polną drogą. A w pewnym momencie była brama. Na szczęście można ją otworzyć, przejechać przez pewnie jakiś rezerwat, dojechać do drugiej bramy. Następnie wyskoczyć już na drogę asfaltową. Pewnie się powtórzę, ale nogi dziś podawały rewelacyjnie. Nie czułem zmęczenia, mimo że w pewnym momencie licznik przekroczył 150 kilometrów, a to nie był jeszcze wcale koniec. W pewnym momencie trafił mi się mały podjazd, ale jakoś się z nim uporałem. W końcu pokazał się drogowskaz na Slite. Szybko pochłaniałem kolejne kilometry dojeżdżając do miejsca, gdzie mam zarezerwowany nocleg. A tam mało sympatyczna niespodzianka. Nikogo nie ma, tylko numer telefonu. Cóż było robić. Przygotowałem sobie za pomocą tłumacza krótką wypowiedź, że mam tu nocleg a wszystko zamknięte. Pan podał mi kod do wejścia oraz przekazał, że pracownik przyjedzie za około 10 minut i da mi klucz. I faktycznie dość szybko pojawił się rodowity Szwed rodem z Indii dał mi klucze. Powiedział oczywiście za pomocą tłumacza, że mam opłacone śniadanie, które jest w ich drugim budynku w centrum. Wypakowałem rzecz i pomimo 168 kilometrów w nogach, ruszyłem jeszcze na zakupy i na jedzenie. Trafiłem akurat tam gdzie mam jutro śniadanie. Właściciel przekazał mi, że dziś zostało mi tylko danie z jagnięciny. Co było robić? Zamówiłem i muszę przyznać, że było rewelacyjne.
Cóż za wspaniały rowerowy raj🤩 Dobrze wszystko opisane, czuć jakby się tam było z Tobą😊
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za miły komentarz. Zapraszam do kolejnych odcinków wyprawy z Gotlandii i nie tylko.
Usuń