Świecące od świtu słoneczko zwiastowało rewelacyjna pogodę. A ta na wycieczkę wzdłuż Dunajca a potem Jeziora Czorsztyńskiego jest wręcz pożądana. Szykując się do wycieczki otrzymałem wiadomość od koleżanki, z którą kończyliśmy kurs z zarządzania oświatą, że jest w Szczawnicy. I czy nie wybiorę się gdzieś z nią na rower. Kto mnie zna ten wie, że ja dodatkowej trasy rowerowej nie odmawiam. Ustalamy, że popołudniu pojedziemy do Czerwonego Klasztoru. Tymczasem mogłem ruszać w trasę. Była dopiero siódma rano więc na drodze głównej do Krościenka było jeszcze w miarę spokojnie. Stąd dość sprawnie dotarłem do tej miejscowości. Dalej ruszyłem w kierunku Szczawnicy, która niestety od maja jest rozkopana przez co na pewnym fragmencie nie ma ścieżki rowerowej, która normalnie tam jest. W Szczawnicy już szlakiem Velo Dunajec ruszam w stronę Czerwonego Klasztoru. Jest wcześnie, więc turystów jest jeszcze mało. Można podziwiać piękno przyrody. I Dunajec, którym pod koniec maja płynąłem wraz z moimi uczniami podczas Zielonej Szkoły. Częściowo szlak prowadzi do słowackiej stronie stąd można powiedzieć, że etap dziś był międzynarodowy. Jechałem średnim tempem robiąc co jakiś czas przystanki aby podelektować się przyrodą. Po dotarciu do Czerwonego Klasztoru jeszcze kawałeczek jadę po słowackiej stronie by po przejechaniu kładki na Dunajcu z powrotem znaleźć się z Polsce. Tak sobie jadąc mijałem kolejne miejscowości. Z uwagi na fakt, że zamek w Niedzicy jak również ten w Czorsztynie zwiedzałem ostatnio z uczniami to dziś skupiłem się tylko na jeździe. Za zamkiem w Niedzicy ruszam na trasę wokół Jeziora Czorsztyńskiego, która jest częścią Velo Dunajca. Początek trasy może zniechęcać, gdyż najpierw jest dość mocny podjazd. Dalej też nie jest łatwiej bo podjazd jest długi ale w mojej ocenie o wiele łatwiej pod Falsztyn podjechać od strony Niedzicy, niż od strony Dębna Podhalańskiego. Po zaliczeniu podjazdu pod Falsztyn obowiązkowo lody. Potem mam mocny zjazd w dół. Dla bezpieczeństwa momentami zjeżdżałem na hamulcach. Kolejny przystanek robię sobie we Frydmanie gdzie wpieram młodych ludzi, którzy oferują lemoniadę. Rzecz jasna nie odpuściłem sobie wjazdu do Dębna Podhalańskiego, gdzie znajduje się słynny Kościół. Znany oczywiście z tego, że kręcone tam były sceny serialu Janosik. Skoro jestem w Dębnie to półmetek trasy wokół Jeziora Czorsztyńskiego mam za sobą. Widoki z tej strony jeziora jak na całej trasie przepiękne.
Delektując się widokami muszę jechać coraz bardziej ostrożnie. Od strony Czorsztyna jedzie coraz więcej turystów. A to oznacza tłok na szlaku. Tragedii jednak nie było. Robiąc co jakiś czas przerwy na sesje zdjęciowe dotarłem do Czorsztyna. Tam czeka mnie bardzo męczący podjazd, który miałem wrażenie nigdy się nie skończy. Wreszcie wdrapałem się na szczyt. Skręcam w lewo na Krośnicę. Tym razem mam cały czas w dół. Po dojechaniu do drogi głównej jadę w kierunku Krościenka. Mijam skręt na Hałuszową, w której nocuję. Gdybym tu kończył etap to miałbym przejechanych 70 kilometrów. W Krościenku zatrzymuję się na obiad. Następnie ponownie jadę do Szczawnicy. Tam spotykam się z koleżanką Justyną i spokojnym tempem ruszamy w kierunku Czerwonego Klasztoru. Dla mnie będzie to już w druga runda wzdłuż Dunajca. Ale trasa jest tak piękna, że warto ją pokonywać jak tylko nadarza się okazja. Po słowackiej stronie trzeba było zaopatrzyć się w kofolę. Spokojnie jadąc docieramy do Czerwonego Klasztoru, który dziś jest muzeum. Bilet wstępu 6 euro czyli nie specjalnie dużo. Ruszamy na zwiedzanie. Mamy trochę szczęścia bo co prawda zaczęło padać, ale mamy się gdzie schować. Deszcz nie pada zbyt długo. Można więc zamówić kofolę i nieco odpocząć przed drogą powrotną. A podczas niej byliśmy świadkami jak kończy się brawurowe wyprzedzanie. Jeden z cyklistów zupełnie niepotrzebnie na siłę próbować wyprzedzać innego. Było wąsko więc nie zmieścił się na szlaku. Przekoziołkował przez kierownicę i znalazł się w krzakach. Dobrze, że do Dunajca nie wpadł. Niestety w tym przypadku dał o sobie brak rozwagi. Po deszczu wiadomo nawierzchnia śliska, a ludzi na szlaku dużo więc trzeba szczególnie uważać. My na spokojnie jechaliśmy sobie w stronę Szczawnicy.
Po dojechaniu z powrotem do Szczawnicy dziękujemy sobie za wspólną wycieczkę. Mnie zostaje jeszcze do wykręcenia około 10 kilometrów. Po drodze robię jeszcze zakupy. O dziwo dziś jadąc bez sakwy podjazd pod Hałuszową poszedł mi sprawnie. Finalnie etap z bonusem zamknąłem wynikiem 110 kilometrów.
Komentarze
Prześlij komentarz