Deszczowa wyprawa do Augustowa

Potężna ulewa jaka obudziła mnie nad ranem nie zwiastowała nic dobrego. Planowałem ruszyć bardzo wcześnie rano biorąc pod uwagę, że do przejechania miałem zaplanowany dystans około 140 kilometrów. Finalnie ruszyłem o 7:30. Ledwo co zacząłem kręcić kilometry a już zaczęło padać. Nie było jednak wyjścia. Kilometry same się nie pokonają. Na samym początku musiałem dojechać do Łomży bo potem w Piątnicy przekroczyć most na Narwi. Następnie równoległą drogą do tej, którą ruszyłem jechałem w kierunku Wizny. Deszcz trochę przeszkadzał. Nie mniej jednak nie lało zbyt mocno, więc jakoś kręciłem kolejne kilometry. Droga może nie była najlepsza, ale za to bez wzmożonego ruchu. Choć od czasu do czasu pojawiały się niewielkie pagórki. W pewnym momencie przestało padać. Jadąc względnie niezłym tempem dojechałem do miejscowości Wizna. Większość osób kojarzy ją z polskimi Termopilami czyli zaciętą obroną, która w pierwszych dniach września 1939 roku przeciwko niemieckiemu najeźdźcy kierował kapitan Władysław Raginis. Samo miejsce znajduje się na Górze Strękowej, do której dojechać trzeba niestety bardzo ruchliwą drogą krajową. Trzeba było mocno uważać i jednocześnie jechać jak najszybciej. Wreszcie odbijam w bok i szutrem dojeżdżam do miejsca, które ostatnio odwiedziłem w 2019 roku. Mowa oczywiście o Wzgórzu 126 i schronie bojowym, w którym kapitan Raginis nie chcą oddać się w ręce Niemców, rozerwał się granatem. 


Po oddaniu czci poległym oraz krótkim odpoczynku trzeba było wrócić do drogi głównej aby jechać jeszcze kilka kilometrów krajówką. Wreszcie ukazał się skręt na miejscowość Goniądz. A to oznaczało, że wjeżdżam na dawny carski trakt, gdzie żadne samochody ciężarowe wstępu nie mają. W końcu to teren Biebrzańskiego Parku Narodowego. Droga długa i dość monotonna, z której próbował mnie wyrwać ponownie padający aczkolwiek niezbyt intensywnie deszcz. Wyjeżdżając z traktu lekko się rozpogodziło. Korzystając z faktu, że na tym odcinku Green Velo ma osobna drogę dla rowerów spokojnie jechałem do Goniądza. Tam uzupełniam zapasy i ruszam w dalszą drogę. Czeka mnie jazda lokalnymi drogami. Na szczęście w dużej części asfaltowymi. Mniej więcej od setnego kilometra wiszą nade mną czarne chmury. Zdążę uciec? Nic z tego kiedy wjechałem na odcinek szutrowy i jechałem sobie niemal brzegiem Biebrzy po siedmiu kilometrach dopadła mnie ulewa. Może nie trwała ona zbyt długo, ale po pierwsze nie było się gdzie schować, po drugie szutrowa droga w momencie zrobiła się na wielu odcinkach wielkim bajorem. Niesamowicie przemoczony po przejechaniu dwóch kilometrów minąłem wiatę dla rowerzystów. Krótko mówiąc brakło mi maksymalnie 10 minut aby uniknąć przemoczenia. A tak było mi już wszystko jedno i deszcz choć mniej padający już mnie nie wzruszał. Po chwili wjechałem na kolejny odcinek lokalnych dróg. Tym razem na szczęście asfaltowych. Mocno już zmęczony mozolnie zbierałem kolejne kilometry. Po przejechaniu 130 kilometrów robię pauzę. Musze po prostu odpocząć. Zostało mi już niewiele do przejechania. Dość sprawnie dotarłem drogą rowerową do Augustowa. Skierowałem do centrum gdzie odwiedzam informację turystyczną. Następnie zatrzymują się na obiad. Czas mam niezły mogę więc ruszyć na zwiedzanie miasta. W sumie to jechałem sobie bulwarami. Przy molo Radiowej Trójki zatrzymuje się na drugi obiad. Z wyliczeń wyszło mi, że braknie mi nieco do 150 kilometrów. Kręcąc się po okolicy zatrzymuje się jeszcze przy ławeczce Marii Koterbskiej. 


Z uwagi na trudny dojazd do ulicy Kolejowej kręciłem się trochę niepotrzebnie. W końcu przetaszczyłem rower przez kładkę kolejową na drogą stronę dworca. Tam mam już bardzo blisko do miejsca noclegowego. Oczywiście nie odmówiłem sobie dokręcenia dystansu do 150 kilometrów. 

Komentarze