Prognozy pogody zapowiadały deszcz, ale nie aż tak intensywny. Można było więc wyruszyć gdzieś w teren. Pierwotnie planowałem pojechać do skansenu w Kłóbce. Niestety o ile z Radomska do Włocławka bilet na przewóz roweru dało się kupić o tyle z powrotem już nie. Stąd trzeba było wymyślić coś innego. Wybór padł na kopalnie węgla kamiennego w Zabrzu. Te zabytkowe oczywiście. Nie ukrywam, że przedziwny jak dla mnie jest tam zakup biletów. O ile nie fakt wcześniejszej rezerwacji biletu nie budził u mnie zdziwienia. O tyle już to, że jak już kupimy bilet to nie dostajemy go na maila w formie pdf, tylko musimy tak czy siak udać się po niego do kasy jest dla mnie kompletnie bez sensu.
Chcą przy okazji trochę pokręcić rowerkiem zdecydowałem, że pojadę pociągiem do Tarnowskich Gór i stamtąd rowerkiem do Zabrza. Po pokonania w teorii było około 25 kilometrów. Czas na przejechanie dwie godziny więc w założeniu co mogło pójść nie tak. Niestety już próba przejazdu z dworca PKP w Tarnowskich Górach w stronę Zabrza pokazała, że będą schody. Nie spodziewałem się jednak, że będzie aż tak źle. Po tym jak wydostałem się z Tarnowskich Gór dość sprawnie dotarłem na rogatki Zabrza. Czas jednak już wyraźnie mi się kurczył, ale miałem jeszcze jakieś 20 minut zapasu. Niestety im bliżej celu tym droga stawała się bardziej zagmatwana. Wreszcie trafiłem w takie miejsce, z którego nie mogłem się wydostać. Miałem wrażenie, że kręcę się w kółko. Nie ukrywam, że byłem na siebie zły. Bo zachciało mi się nowoczesności i jazdy na nawigacji. A ta prowadziła jakimiś dziwnymi okrężnymi drogami. Wreszcie ułożyłem trasę po swojemu. Ale zdałem sobie sprawę, że niestety nie zdążę dojechać na godzinę, o której miałem rozpocząć zwiedzanie kopalni Guido. Po długiej tułaczce po Zabrzu wreszcie dojechałem, ale było za późno. Spóźniłem się 20 minut. W kasie powiedziano mi, że pieniędzy za niewykorzystany bilet mi nie oddadzą. Co by nie mówić takim postępowaniem nie zachęcili mnie do ponownych odwiedzin.
Nie pozostało mi nic innego jak tylko pojechać do sztolni Królowa Luiza. Tam wydrukowano mi bilet. Miałem mniej więcej półtorej godziny do zbiórki. Z uwagi na to, że po drodze zaczęło padać chciałem gdzie usiąść i wypić jakąś kawę czy herbatę. Niestety nic takiego w obiekcie nie ma. Nie pozostało mi nic innego jak w deszczu podjechać do najbliższego lokalu aby coś zjeść. Przemoczony i nieco zrezygnowany zjadłem obiad, po czym wróciłem na zwiedzanie. W samej sztolni Królowa Luiza mamy dwie trasy do wyboru. Ja wybrałem tę z płynięciem łodziami. Całość miała trwać dwie i pół godziny. Trwało zaś dwie plus dziesięć minut dojazdu z powrotem do miejsca gdzie zaczyna się zwiedzanie. Gdybym to wiedział to wróciłbym wcześniejszym pociągiem. Ale nie chcę cały czas narzekać. Sama wycieczka bardzo fajna. Trafił mi się super przewodnik, który dość ciekawie opowiadał.
Po zwiedzaniu ruszyłem w kierunku dworca PKP. Po drodze zatrzymałem się przy pomniku górnika.
Chcą przy okazji trochę pokręcić rowerkiem zdecydowałem, że pojadę pociągiem do Tarnowskich Gór i stamtąd rowerkiem do Zabrza. Po pokonania w teorii było około 25 kilometrów. Czas na przejechanie dwie godziny więc w założeniu co mogło pójść nie tak. Niestety już próba przejazdu z dworca PKP w Tarnowskich Górach w stronę Zabrza pokazała, że będą schody. Nie spodziewałem się jednak, że będzie aż tak źle. Po tym jak wydostałem się z Tarnowskich Gór dość sprawnie dotarłem na rogatki Zabrza. Czas jednak już wyraźnie mi się kurczył, ale miałem jeszcze jakieś 20 minut zapasu. Niestety im bliżej celu tym droga stawała się bardziej zagmatwana. Wreszcie trafiłem w takie miejsce, z którego nie mogłem się wydostać. Miałem wrażenie, że kręcę się w kółko. Nie ukrywam, że byłem na siebie zły. Bo zachciało mi się nowoczesności i jazdy na nawigacji. A ta prowadziła jakimiś dziwnymi okrężnymi drogami. Wreszcie ułożyłem trasę po swojemu. Ale zdałem sobie sprawę, że niestety nie zdążę dojechać na godzinę, o której miałem rozpocząć zwiedzanie kopalni Guido. Po długiej tułaczce po Zabrzu wreszcie dojechałem, ale było za późno. Spóźniłem się 20 minut. W kasie powiedziano mi, że pieniędzy za niewykorzystany bilet mi nie oddadzą. Co by nie mówić takim postępowaniem nie zachęcili mnie do ponownych odwiedzin.
Nie pozostało mi nic innego jak tylko pojechać do sztolni Królowa Luiza. Tam wydrukowano mi bilet. Miałem mniej więcej półtorej godziny do zbiórki. Z uwagi na to, że po drodze zaczęło padać chciałem gdzie usiąść i wypić jakąś kawę czy herbatę. Niestety nic takiego w obiekcie nie ma. Nie pozostało mi nic innego jak w deszczu podjechać do najbliższego lokalu aby coś zjeść. Przemoczony i nieco zrezygnowany zjadłem obiad, po czym wróciłem na zwiedzanie. W samej sztolni Królowa Luiza mamy dwie trasy do wyboru. Ja wybrałem tę z płynięciem łodziami. Całość miała trwać dwie i pół godziny. Trwało zaś dwie plus dziesięć minut dojazdu z powrotem do miejsca gdzie zaczyna się zwiedzanie. Gdybym to wiedział to wróciłbym wcześniejszym pociągiem. Ale nie chcę cały czas narzekać. Sama wycieczka bardzo fajna. Trafił mi się super przewodnik, który dość ciekawie opowiadał.
Po zwiedzaniu ruszyłem w kierunku dworca PKP. Po drodze zatrzymałem się przy pomniku górnika.
Bidulka wiecznie obsiadają wszechobecne ostatnio gołębie. Z uwagi na to, że miałem trochę czasu przy jednym placów zatrzymałem się jeszcze przy pomniku tygryska i misia.
W oczekiwaniu na pociąg zatrzymałem się jeszcze na kawę, przy której rozważałem gdzie tu się wybrać następnym razem?
Komentarze
Prześlij komentarz