Rozczarowany Żelaznym Szlakiem

Znakomite prognozy pogody w połączeniu z wczorajszymi urodzinami trzeba było wykorzystać na jakąś wyprawę rowerową. Pierwotnie miała to być Mierzeja Wiślana. Niestety nie udało się kupić biletów stąd pomysł aby zrealizować jeden z moich celów na ten rok. A mianowicie przejechać Żelazny Szlak Rowerowy, o który to naczytałem się mnóstwa pozytywnych opinii. Trzeba było zatem powiedzieć sprawdzam. Pociągiem wyruszyłem dość późno. Na domiar złego pociąg zamiast z Pszczyny jechać na Skoczów pojechał najpierw do Bielska Białej a dopiero stamtąd w kierunku Wisły. To wydłużyło podróż o co najmniej godzinę. Ostatecznie po 11:00 dopiero z Goleszowa wyruszyłem na trasę. Pierwszy odcinek był mi dobrze znany. Wszak ileż to już razy jechało się do Cieszyna choćby na mecz. Dziś też miejscowy FK grał ale niestety nie zdążyłem na mecz. Chwilę pokręciłem się po Cieszynie. W punkcie informacji turystycznej dostałem nawet mapę Żelaznego Szlaku Rowerowego, która po wstępnych oględzinach do niczego się nie nadaje. Następnie ruszyłem w kierunku miejscowości Kaczyce. Tam skręciłem w lewo i po niewielkim odcinku zameldowałem się w Karwinie, wskakując przy okazji na Żelazny Szlak Rowerowy. W jednej z restauracji zrobiłem sobie przerwę na jedzenie. Tam zastanawiałem się czy z uwagi na czas nie odpuścić czeskiej części szlaku. Finalnie przeliczyłem kilometry i wyszło mi, że powinienem do miejsca noclegowego dotrzeć przed zmrokiem.
Po przejechaniu niewielkiego odcinka zacząłem żałować, że nie odpuściłem tej czeskiej części. Niby wszystko oznaczone, ale nie wszędzie. Kompletny brak oznaczeń w newralgicznych miejscach. Mieszające się szlaki. A do tego całość w ruchu ulicznym sprawia, że wyjściowa ocena szlaku była fatalna. Szczególnie w jednym z parków w zasadzie jechałem na azymut albo po prostu za ludźmi. Dopiero za Karwinę było nieco lepiej. Pojawiła się nawet wydzielona ścieżka prowadząca do Petrovic. W tych ostatnich oznaczenie się urwało i zamiast na Skrbeńsko to pojechałem na Zebrzydowice. Dopiero na przystanku w spożywczaku jeden z naszych rodaków uświadomił mi, że źle jadę. Pierwszy fragment po naszej stronie też nie zachwycił. Szlak wiódł bowiem w ruchu ulicznym. Dopiero w Godowie gdzie formalnie on się zaczyna pojawiła się ścieżka rowerowa z prawdziwego zdarzenia. Na skręcie na Jastrzębie Zdrój zatrzymuje się aby sprawdzić mniej więcej gdzie jestem i czy jechać pętelkę do Łazisk. O swoich przemyśleniach na temat szlaku rozmawiam z paniami Agnieszką i Natalią, które też na chwilę się zatrzymały. Na pocieszenie panie informują mnie, że teraz aż do Zebrzydowic będę miał cały czas szlak rowerowy. I faktycznie w stronę Jastrzębia Zdrój cały czas piękna droga rowerowa. Co chwilę miejsca, gdzie można odpocząć. Do tego tabliczki, gdzie były dawne stacje rowerowe.


Trzeba przyznać, że polska część, przynajmniej ta od Godowa w stronę Karwiny rewelacyjna. Jest jedno miejsce, gdzie ktoś nie pomyślał i zamiast kładki zrobiona zjazd w dół. Niby nic strasznego bo można się przynajmniej rozpędzić. Trzeba jednak uważać bo za chwilę są światła. Tak sobie sunąłem tą naszą częścią aż znów wjechałem do Karwiny. I od razu schody się pojawiły. Robię mały przystanek na kofolę po czym ruszam w stronę miejsca, gdzie wjeżdżałem na Żelazny Szlak. Ostatecznie skróciłem nieco drogę i od razu skierowałem się w stronę polskiej granicy. Sprawnie dotarłem do miejscowości Pruchna. Tam okazało się, że remontują most, ale jest kładka dla pieszych więc można było Gwidona przeprowadzić. Robiło się już do późno jak na końcówkę września, ale szybko dojechałem do miejscowości Strumień. A stamtąd to już miałem przysłowiowy rzut beretem do Wisły Małej gdzie dziś nocuję.

Komentarze