Niedzielny jurajski dublet

Ostatnią niedzielę wakacji, nie bacząc na pogodę trzeba było wykorzystać na wycieczkę rowerową. Choć od rana mocno świeciło słońce wymyśliłem sobie, że ruszę na wyprawę do dwóch jurajskich warowni, w których dawno już nie byłem. Oczywiście chodzi o Bobolice oraz Mirów czyli dwa klasyki z jurajskich zamków. Ruszając w trasę zastanawiałem się czy ledwie dzień odpoczynku po kręceniu w warunkach górskich to nie będzie za mało. Wszak dziś odcinek miał liczyć bez mała 140 kilometrów. A to tego wysoka temperatura, którą nieco niwelował wiatr. Skoro już przy nim jestem to trochę momentami mnie irytował. Jak dla mnie po prostu wiało za mocno.
Pierwszy odcinek pokonałem bez większych problemów jadąc utartym szlakiem, zaliczając kolejne miejscowości. Przerwę robię dopiero w Przyrowie. Kończyły mi się bowiem zapasy picia, które trzeba było uzupełnić. A do tego nie pogardziłem porcją lodów.
Płaski odcinek trasy towarzyszył mi aż do Gorzkowa Nowego. Dopiero tam na odcinku do Niegowej czekały mnie trzy podjazdy, które są dość wymagające. W porównaniu jednak z tymi, które pokonywałem w okolicach Świeradowa Zdrój wydały mi się łatwe. Kolejny postój robię w Niegowej gdzie zastanawiam się od której strony zacząć zwiedzanie. Ostatecznie wybrałem tradycyjne rozwiązanie czy ruszyłem na Bobolice. Po dotarciu na miejsce zakupuję bilet wstępu na zamkowe błonia. Oczywiście w pakiecie z zamkiem w Mirowie.


Odbudowany zamek w Bobolicach znany choćby z serialu Korona Królów budzi mnóstwo emocji. Część historyków całkiem słusznie uważa, że odbudowa niegdyś królewskiego zamku nijak się ma do historii. Jest raczej budowlą luźno nawiązującą do średniowiecznej warowni. Są oczywiście i tacy, którzy stwierdzą, że podoba im się odbudowa. Warto dodać, że przy zamku jest obiekt gastronomiczny gdzie można coś zjeść. Ja po krótkim odpoczynku ruszam dalej w stronę drugiego zamku.


Z dawnej warowni w Mirowie pozostało dużo więcej stąd stopień ingerencji jest dużo mniejszy. Choć i tu można się zastanawiać czy nie wystarczyło zabezpieczyć zamkowe ruiny i w takiej postaci udostępnić je zwiedzającym. Każdy może mieć swoje zdanie w tym temacie.
Odpoczynek na błoniach w Mirowie i można ruszać dalej. Z Niegowej czeka mnie długi podjazd w Postaszowicach ale radzę sobie z nim bardzo dobrze. Chyba widać efekty ostatnich jazd w górskich warunkach. Po dotarciu do Złotego Potoku stwierdzam, że nie będę zatrzymywał się na pstrąga. Postój robię dopiero na Juliance, gdzie zamawiam sobie obiad.
Upał nieco zelżał więc jechałoby się znakomicie gdyby nie wiatr, który jak już wspominałem jak dla mnie był zbyt mocny. Po drodze robię jeszcze dwie przerwy na uzupełnienie płynów.
Etap zamykam 137 kilometrami przejechanymi w niezły tempie.

Komentarze