Jak dobrze liczę to ostatni raz na terenach, w które się dziś wybrałem byłem prawie dziesięć lat temu. W Świętokrzyskie lubię wracać. Wiadomo przy takiej wyprawie trzeba się liczyć z dystansem w grubo ponad 100 kilometrów. Rankiem nie bardzo chciało mi się wstać. Nie mniej jednak z kilometra na kilometr się rozkręcałem. Pierwsza część dzisiejszego etapu biegła tym samym śladem co w minionym tygodniu kiedy to wracałem z Kielc. Stąd była pewna monotonia. W końcu tę część trasy pokonywałem po raz kolejny. Nie mniej jednak szło mi całkiem sprawnie. Dość szybko dotarłem do Łopuszna. Tam przyszło mi przejechać kawałek drogą wojewódzką. Na szczęście jechałem nią tylko krótki odcinek. Odbiłem bowiem w prawo i bocznymi drogami jechałem sobie na Piekoszów. Po osiągnięciu tejże miejscowości ruszyłem na Kielce. Na większym fragmencie były ścieżki rowerowe co ułatwiało poruszanie. Niestety były też i takie, które trzeba było pokonać drogą publiczną o wysokim natężeniu ruchu. Po zameldowaniu się w centrum zatrzymuję się w Muzeum Lat Szkolnych Stefana Żeromskiego. Jest ono dość niewielkie i jak powiedziała mi Pani w kasie nastawione głównie na grupy szkolne. Ale jak zawsze tego typu obiekt warto zobaczyć.
Po zwiedzaniu trzeba było zawrócić aby wskoczyć na szlak Green Velo, którym to zamierzałem dotrzeć do miejsca gdzie mam zarezerwowane noclegi. Niby szlak dobrze oznaczony, ale wystarczył moment gdzie w newralgicznym miejscu zabrakło tabliczki i źle pojechałem. Na szczęście wsparła mnie nowoczesna technologia, z której coraz częściej nieśmiało korzystam i przejechałem na drugą stronę ulicy aby jechać już we właściwym kierunku. Nawierzchnia szlaku była zróżnicowana, na szczęście bez piachu.
Po zwiedzaniu trzeba było zawrócić aby wskoczyć na szlak Green Velo, którym to zamierzałem dotrzeć do miejsca gdzie mam zarezerwowane noclegi. Niby szlak dobrze oznaczony, ale wystarczył moment gdzie w newralgicznym miejscu zabrakło tabliczki i źle pojechałem. Na szczęście wsparła mnie nowoczesna technologia, z której coraz częściej nieśmiało korzystam i przejechałem na drugą stronę ulicy aby jechać już we właściwym kierunku. Nawierzchnia szlaku była zróżnicowana, na szczęście bez piachu.
Przez dłuższą chwilę miałem wrażenie, że kręcę się w kółko a na domiar złego cały czas jestem w Kielcach. Trwało to myślę, że z godzinę, może ciut mniej zanim wydostałem się z Kielc. Dalej jechałem Green Velo, na które trzeba uważać bo w kilku kluczowych miejscach brakuje oznaczeń. Tym razem jednak nie trzeba było zawracać. W Borkowie było już pewne, że na mecie osiągnę wynik powyżej 150 kilometrów. A to oznaczało, że można będzie wpisać dzisiejszy etap na listę najdłuższych pokonanych przeze mnie tras. Martwił mnie natomiast fakt, że za Borkowem nie było żadnego sklepu gdzie można byłoby zrobić zakupy. Kiedy docieram do miejscowości Celiny gdzie nocuję okazało się, że najbliższy sklep jest w Rakowie czyli 12 kilometrów dalej.
Nie było jednak wyjścia. Zostawiam rzeczy i ruszam do Rakowa. Zamawiam sobie pizzę, a w czasie oczekiwania na jedzonko ruszam do sklepu na zakupy. Po posiłku trochę nie chciało mi się jechać, ale mozolnie pokonywałem kolejne kilometry. I w sumie zamiast 154 pokonałem 178 kilometrów. Bonus do rakowa i z powrotem wszak trzeba zaliczyć.
Nie było jednak wyjścia. Zostawiam rzeczy i ruszam do Rakowa. Zamawiam sobie pizzę, a w czasie oczekiwania na jedzonko ruszam do sklepu na zakupy. Po posiłku trochę nie chciało mi się jechać, ale mozolnie pokonywałem kolejne kilometry. I w sumie zamiast 154 pokonałem 178 kilometrów. Bonus do rakowa i z powrotem wszak trzeba zaliczyć.
Komentarze
Prześlij komentarz