Lecim na Szczecin wzdłuż Zalewu

Spędzona noc na promie w warunkach urągających ludzkiej godności musiała zrobić swoje. Ledwo wytoczyłem się z tej łajby a wiedziałem, że dziś znów czeka mnie solidne kręcenie. Ze wstępnych wyliczeń wynikało, że trzeba będzie pokonać dystans około 120 kilometrów. Nie licząc rzecz jasna jeszcze jeżdżenia po Szczecinie. Wszak trzeba będzie jeszcze ogarnąć miejsce noclegowe, aby dziś wyspać się w godnych warunkach.
Pomimo potwornego zmęczenia po praktycznie nieprzespanej nocy zachowałem w miarę trzeźwy umysł i dość sprawnie wydostałem się z terminala promowego. Jechałem tymczasowym szlakiem R 10. A ten jest co by nie mówić o koszmarnej nawierzchni. Piach, wymieszany z kamieniami a do tego po ostatnich deszczach olbrzymie kałuże. Z tym przyszło mi się mierzyć od samego startu. Nie ma więc się czemu dziwić, że jechałem bardzo wolno. Przy okazji wypatrywałem gdzie we wtorek popełniłem błąd wyjeżdżając przy barierkach i taśmach policyjnych. Ten odkryłem przy podziemnym miasteczku. Tam bowiem zamiast skręcić z lewo to pojechałem prosto, tak jak prowadził stary szlak. W tym przypadku trzeba być samokrytycznym. Jestem zwyczajnym gamoniem. I nie można zwalać winy na mało snu.
Jadąc w kierunku Międzyzdrojów zastanawiałem się jak przebiegnie jazda do Wisełki. Ale zaraz pomyślałem. Przecież wcale tam nie muszę jechać. Wszak można od razu odbić na Wolin i jechać szlakiem R 3. Tak też postanowiłem zrobić. Trzeba przyznać, że szlak jest bardzo dobrze oznaczony. Można w zasadzie jechać bez mapy. Należy jedynie pamiętać o zapasach picia i jedzenia. Szlak bowiem w dużej części prowadzi po lasach i szutrach. Ewentualnie po tak małych miejscowościach, że sklepu próżno tam szukać.
W Wolinie zamierzałem zrobić przerwę na zwiedzanie Muzeum, które niestety było profilaktycznie zamknięte. Ruszyłem więc dalej szlakiem. W Zagórzu robię małe zakupy i ruszam dalej bezdrożami. Od Czarnocina w kierunku Stepnicy jadę już niemal na oparach. Jest strasznie duszno a do tego jadę przez miejscowości, które sprawiają wrażenie jakby o nich wszyscy zapomnieli.
Jak już wspomniałem szlak jest znakomicie oznaczony. W zasadzie tylko w jednym punkcie zrobiłem mały błąd, który szybko wykryłem. Nawierzchnia szlaku jest różna. Są odcinku asfaltowe, leśne, ale utwardzone. Nie brakuje też niestety dróg z betonowych płyt. Kiedy dojeżdżam do Stepnicy robię duże zapasy jedzenie i picia. W końcu nie wiadomo kiedy będzie następny sklep. Ze wspomnianej Stepnicy bezdrożami jadę na Lubczynę. Momentami szlak biegiem wzdłuż leniwie płynącej Iny.


We wspomnianej Lubczynie osiągam setny kilometr. W oddali gdzieś już majaczy Szczecin. Przez około 10 kilometrów towarzyszy mi młody cyklista, który opowiada, że ten szutrowy odcinek do Szczecina Dąbie powstał dopiero rok temu. Jedzie się nim bardzo dobrze. I co najważniejsze sprawnie docieram nim do centrum. Tam dopiero zaczynają się schody. Otóż drogi rowerowe, których nie brakuje w różnych miejscach urywają się albo prowadzą tak, że potem trzeba zawracać. Stąd mnóstwo czasu zajęło mi kluczenie po ulicach Szczecina zanim wydostałem się do dzielnicy Gumieńce. Tam już chyba z potwornego zmęczenia przejechałem ulicę, w którą miałem skręcić przez co jeszcze musiałem pokluczyć po osiedlowych uliczkach. Finalnie udało się trafić do miejsca, gdzie mam nocleg.
Dzisiejszy etap zamykam przejechanymi 136 kilometrami.

Komentarze