Filmowy Skansen w Tokarni

Powoli trzeba było żegnać się z malowniczym terenem województwa świętokrzyskiego. Rzecz jasna nie chciało mi się wracać tak samo jak przyjechałem czyli przez Kielce. Rozważałem dwie opcje drogi powrotnej. Pierwsza zakładała przejazd przez Chęciny. Druga zaś nieco bokiem przez Tokarnię. Finalnie z uwagi na fakt, że droga wojewódzka z Morawicy do Chęcin z uwagi na gigantyczny ruch nie nadaje się do jazdy rowerowej wybrałem opcję drugą. Wszak w Tokarni dawno nie byłem a Chęciny wizytowałem w ubiegłym roku razem z uczniami.
Początek etapu zbiegał się z trasą, którą pokonywałem w środę. Fragment Green Velo dobrze oznakowany więc jechało się dobrze choć nie za szybko. Co by nie mówić wczorajszych pagórkowaty etap trochę wszedł w nogi. Kawałek za Borkowem opuszczam Green Velo i ruszam na Morawicę. Przez moment tradycyjnie miałem wrażanie, że wpakowałem się w jakiś labirynt lokalnych dróg. Ale dość szybko trafiłem na drogę, którą już kiedyś jechałem. Tym samym sprawnie zameldowałem się w Morawicy. I tam jak założyłem bokiem ruszyłem w stronę Tokarni. Przez moment miałem wrażenie, że kilometry jakby się zatrzymały. W końcu dotarłem do Tokarni. Trochę trzeba było jeszcze dystansu pokonać zanim trafiłem do skansenu. Szkoda, że nigdzie nie ma żadnej tabliczki kierującej do tego obiektu.
Po zakupie bilety sympatyczny pan z ochrony wpuszczam mnie z Gwidonem na teren skansenu. Pozwalam sobie jeszcze na porcję lodów i ruszam na zwiedzanie. Sam Park Entograficzny w Tokarni podzielony jest na kilka sektorów. Każdy niby podobny, ale mający w sobie coś wyróżniającego.


Warto wspomnieć, że skansen w Tokarni bardzo często wybierany jest przez filmowców jako miejsce zdjęć. Ostatnio kręcono tam choćby sceny z filmu Sami Swoi. Początek. Oczywiście wcześniejszy trzy filmy są doskonale znane. Ta poprzedzająca bywa krytykowana. Osobiście byłem na tym filmie i nawet mi się podobał. Poza tym Tokarnię możemy odnaleźć w Ślubach Panieńskich czy Wołyniu.
Po zwiedzaniu dawną drogą krajową ruszam w kierunku Chęcin. Kuszą mnie widoczne z daleka ruiny zamku, ale dziś je sobie opuszczam. Odbijam nieco w bok i kieruję się w stronę drogi wojewódzkiej. Zastosowany skrót sprawił, że Chęciny zostawiłem za sobą. Kiedy dojechałem do drogi wojewódzkiej okazało się, że trzeba będzie Gwidona przenosić przez barierki bo ktoś oddzielił nimi jezdnie od drogi rowerowej. Finalnie udało się go przestawić i można było kontynuować jazdę piękną droga rowerową aż do Bocheńca. Tam przy moście droga dla rowerów się kończy i do samej Małogoszczy trzeba jechać dość ruchliwą drogą wojewódzką. Nieco pagórkowatym terenem jadę w stronę Krasocina. Tam skręcam na Oleszno. Niby ograniczenie do 12 ton a tiry pędzą jeden za drugim. Ja rozumiem te z drewnem do tartaku, ale pozostałe? Za wspomnianym tartakiem niespodziewanie pojawiła się droga rowerowa. Z Oleszna ruszyłem na Kluczewska, ale w pewnym momencie odbiłem w prawo aby nie jechać drogą wojewódzką. Kiedy do niej dojechałem zobaczyłem, że drogę na Ciemiętniki przez które zamierzałem jechać jest remontowana. Ale pewnie przejadę, pomyślałem sobie. I faktycznie przejechałem, ale warunki koszmarne. Finalnie jak już pojawił się asfalt ruszam na Krzętów. A dalej pozostał mi tylko ostatni fragment wiodący do Radomska.

Komentarze