Dąb Bartek jeszcze się trzyma

Wakacje powoli się rozkręcają. Po załatwieniu kilku ważnych tematów, przeszedł czas na realizację kolejnego. Musiałem dostarczyć na uczelnie do Kielc ważne dokumenty. Stąd powstał nie pionierski pomysł bo takowe już kiedyś realizowałem. W jedną stronę pociągiem a z powrotem już rowerkiem. Trzeba przyznać, że po dotarciu do Kielc, mimo dość wczesnej godziny już mocno świeciło słońce. Szybko podjechałem oddać dokumenty i można było wracać.
Czasem mam takie nieoczywiste pomysły. I wymyśliłem sobie, że podjadę jeszcze do Zagnańska zobaczyć jak tam miewa się Dąb Bartek. Przy okazji sprawdzę jak wygląda oddana w ubiegłym roku trasa rowerowa do tej podkieleckiej miejscowości. Wszystko wygląda przyzwoicie, ale niestety trasa w ogóle nie jest oznacza. A to bardzo przeszkadza zwłaszcza jak się jedzie przez Kielce.
Odcinek do Zagnańska pokonuję ładnie zrobioną drogą rowerową. Momentami było jednak ciężko z uwagi na dwa dość strome podjazdy. Swoje dodawała pogoda. Może nie grzało jakoś wybitnie, ale było okropnie duszno.
Po dotarciu pod Dąb Bartek zastanawiam się jak wracać. Powrót do Kielc wykluczyłem z uwagi na fakt, że zrobiłbym dużo więcej kilometrów co nie było by problemem. Jednak nie w taki dzień jak dziś.


Postanowiłem więc pojechać do Samsonowa gdzie są pozostałości wielkiego pieca a następnie ruszyć na Miedzianą Górę. Kilka lat temu robiłem tę trasę jadąc właśnie do Dębu Bartek. Zdawałem sobie sprawę, że ten kilkukilometrowy odcinek usiany podjazdami da mi w kość.
Z Miedzianej Góry jadę chwilę droga wojewódzką, ale szybko odbijam na Oblęgorek. Dziś nie zwiedzam dworku Sienkiewicza. Zresztą byłem w nim ostatnio aż dwukrotnie. Jadę nieco okrężną drogą na Łopuszno. I pierwszy raz w życiu sprawdzałem jak daje radę nawigacja rowerowa. Z Łopuszna kieruję się na Przedbórz. Warunki pogodowe coraz trudniejsze to i częściej trzeba się zatrzymywać na uzupełnianie płynów. Niestety w okolicach Gór Mokrych łapie mnie poważny kryzys, który trzyma mnie aż do Dobromierza. Swoje zrobiły oczywiście fragmenty podjazdów. Na domiar złego w Dobromierzu zbierają się ołowiane chmury, który wyraźnie mnie gonią. Na szczęście udało się nieco zwalczyć kryzys. Nie mniej jednak w Krzętowie trzeba było zrobić przerwę. W końcu z burzą nie ma żartów. Dobrą godzinę się kotłowało po okolicy póki nie zerwał się ponownie wiatr, który nieco rozwiał chmury.
Odpoczynek jak się okazało dobrze na mnie wpłynął. Powietrze też zrobiło się bardziej przyjazne. Można było więc ruszać na ostatnie odcinek wiodący przez Wielgomłyny i Kobiele Wielkie. Jeszcze tylko przystanek w Strzałkowie na zakupy i powoli do Radomska bo zamknąć etap wynikiem 127 km.

Komentarze