Wielkanocny groundhopping do Czarnego Lasu

Nie ma co ukrywać. Tak dobrych warunków pogodowych do jazdy rowerem to w tym roku chyba jeszcze nie było. Rzecz jasna trzeba było to wykorzystać. A najlepiej połączyć wycieczkę rowerową z oglądaniem jakiegoś piłkarskiego spektaklu. Szybkie przejrzenie kto, gdzie, z kim i o której gra, no i cóż. Wybór wcale łatwy nie był. Finalnie zdecydowałem się na wizytację obiektu Płomienia Czarny Las. W końcu tam mnie jeszcze nie widzieli.
Przyjemnie świecące słoneczko, niezbyt mocno wiejący wiatr. Nic tylko kręcić kilometry. Do pokonania mam mniej więcej 50 kilometrów. Przeznaczam na to trzy godziny jazdy. Ruszam bodaj moją ulubioną ostatnimi czasy trasą przez Wierzbicę, Wolę Blakową w kierunku Nowej Brzeźnicy. Regularnie śledzę czas, aby się nie spóźnić na mecz. W Kuźnicy robię sobie mały postój na uzupełnienie węglowodanów i płynów co czym ruszam dalej. Przejeżdżając przez Ostrowy wiem, że raczej powinienem zdążyć na pierwszy gwizdek sędziego. Za Nową Wsią będąc w tamtych rejonach zwykle skręcam w prawo na Kamyk aby skosztować deseru lodowego z miejscowej cukierni. Dziś jednak jadę prosto. Mijam rogatki Czarnego Lasu. Do początku meczu coraz bliżej a jeszcze spory kawałek trzeba było pokonać. Odwiedzam jeszcze miejscowy market i ruszam w kierunku boiska. Można powiedzieć, że zdążyłem niemal równo z pierwszym gwizdkiem.
Obiekt miejscowego Płomienia jak na warunki A klasy prezentuje się całkiem, całkiem. Jest budynek klubowy, częściowo zadaszona dwurzędowa trybuna. Choć w okręgu piotrkowskim byłyby z pewnością dodatkowe wytyczne aby obiekt do rozgrywek dopuścić. Moi znajomi z pewnością wiedzą o co chodzi.
Przy ładnej pogodzie pojawiła się też spora grupa kibiców. Był też miejscowy młyn, a raczej młynek który tworzyli miejscowi trampkarze. Jak to na obiektach śląskich na trybunach dominował słonecznik. Rzecz jasna byli kibice, którzy wspomagali się napojami zabronionymi na obiektach sportowych. Kto chciał mógł wesprzeć klub zakupując cegiełkę przy okazji biorąc udział w losowaniu nagrody w przerwie meczu. W sumie można było się poczuć jak na meczu w Czechach. Brakowało jedynie giętej stadionowej. Ta jednak pojawia się na meczach jak ustaliłem po rozmowach z miejscowymi działaczami.
Sam mecz w pierwszej połowie kiepski. Godna odnotowania była jedynie okazja dla gospodarzy z końcówki tej części gry. Uderzenie z rzutu wolnego wybronił jednak golkiper gości. Warto zaznaczyć, że grającym trenerem Płomienia jest ligowy weteran Adrian Klepczyński.
Druga odsłona zdecydowanie lepsza. W pierwszym kwadransie oba zespoły miały po jednej bardzo dobrej okazji. Bardzo dobrze spisali się jednak golkiperzy obu ekip. Po godzinie gry goście wyszli na prowadzenie po akcji jak to czasem się mawia z niczego. Zawodnik gości bowiem poślizgnął się i wydawało się, że straci piłkę. Zdołał się jednak zebrać i wykorzystując bierność obrońców strzelił nie do obrony. Mniej więcej na kwadrans przed końcem strzelcowi pierwszego gola znów się poszczęściło. Trafiła do niego bezpańska piłka i nie pozostało mu nic innego jak skierować ją do siatki. W końcówce goście pogrążyli graczy Płomienia skutecznie wykonanym rzutem karnym. Gospodarze mimo prób nie zdołali zdobyć choćby honorowego gola.


Po meczu żegnam się z miejscowymi działaczami i ruszam w drogę powrotną. Wieje nieco mniej niż przed południem skąd kolejne kilometry szybko mijają. Specjalnie mi się nie spieszy. Mogę sobie więc pozwolić aż na dwa postoje, aby nieco zregenerować siły. W niezłym tempie mijałem kolejne miejscowości. Trochę żałowałem, że zmiana czasu dopiero dziś w nocy. Gdyby nie to, z pewnością odbiłbym do Kamyka aby uraczyć się jakimś pysznym deserem. Cóż - nie można mieć wszystkiego. A w sumie może i dobrze. Będzie okazja aby w najbliższym czasie wybrać się na ten deser specjalnie.

Komentarze