Wojskowy akcent w drodze do Krosna

Przyszedł w końcu czas na realizację kolejnego punkt z moich wakacyjnych planów a mianowicie wyjazd do Krosna. Wiadomo, że dojazd bezpośrednio rowerem do Krosna zajął by pewnie ze trzy dni. Stąd przynajmniej część trasy trzeba było przejechać pociągiem. O ile odcinek do Krakowa minął bardzo sprawnie o tyle ten od Krakowa do Dębicy był koszmarny. Głównie przez osoby, które nie mając miejscówek tłoczyły się w części przeznaczonej na rowery. Nic więc dziwnego, że chciałem jak najszybciej wysiąść z tego drugiego pociągu.
Z dworca w Dębicy sprawnie wyjechałem na drogę główną, którą taka niby ścieżką rowerową dotarłem do rogatek miejscowości. Następnie ruszyłem na miejscowość Braciejowa. Od samego początku widać było, że lekko nie będzie. Trasa praktycznie cały czas wiodła mniejszymi lub większymi pagórkami. Do tego wiało oczywiście w twarz a na dokładkę co chwilę zbierało się na deszcz. We wspomnianej Braciejowej zamiast zgodnie z drogowskazem jechać na Głobikową to zapytałem autochtonów o alternatywna drogę. Powiedziano mi, że jak pojadę prosto to będę miał krótszą drogę, z podjazdami. Nikt jednak nie wspomniał, że te podjazdy były bardzo ostre. I momentami Gwidon nie dawał rady. Nie było więc wyjścia trzeba było kawałkami iść z Gwidonem pod górę. Jak już wreszcie wyjechałem do drogi głównej to pewnie zamiast w prawo to skręciłem w lewo. Zanim się zorientowałem to przejechałem dobre dwa i pół kilometra. Po przystanku w sklepie trzeba było robię zawrotkę i śmigać w kierunku miejscowości Brzeziny. Koniec, końców zamiast mniej kilometrów to wykręciłem więcej. A na pagórkach wiadomo kilometry dłużyły się niemiłosiernie. W Brzezinach przerwa na uzupełnienie płynów i wreszcie skręt na Jaszczurową. I znów pagórki. Może nie aż tak mocne ale jednak. A w Jaszczurowej droga na Cieszynę zamknięta. Znów trzeba było wracać. Dobrze, że niewielki kawałek. Miejscowi chłopcy podpowiedzieli mi, że jak przejadę przez niebieski most to objadę zamknięty fragment drogi. Jak nie trudno się domyślić pierwszy fragment był tradycyjnie już w górę. Nie mniej jednak już tak męcząco nie było. A za Jaszczurową już tylko zjazd do Stępiny. Zastanawiałem się ile trzeba będzie jechać do schronu kolejowego Stępina. A tu okazało się, że wyjechałem praktycznie przy samym bunkrze. Rzut oka na licznik rowerowy. Nieco ponad 40 kilometrów pokonanych a czułem się jakbym miał co najmniej sto przejechanych.

Niestety okazało się, że nie można płacić kartą a ja po drodze nie napotkałem żadnego bankomatu.Pan w kasie był jednak tak sympatyczny, że pozwolił mi wjechać do bunkra Gwidonem bez płacenia. Ja nie lubię takich sytuacji ale co zrobić. Może uda mi się jeszcze jakoś tam podjechać. Bo jednak za wstęp wypada zapłacić. Sam schron jest podobnej budowy jak te w Konewce czy Jeleniu. Długość to blisko 400 metrów. Po przejażdżce we wnętrzu schronu trzeba było nieco odpocząć i coś przekąsić po tych wszystkich podjazdach. Nie przeszkadzał mi nawet deszcz, który zaczął kropić. Na szczęście nie rozpadało się na dobre. Można było więc ruszać w kierunku drogi wojewódzkiej, którą musiałem dotrzeć do miejscowości Frysztak. Ruch na drodze wojewódzkiej straszny. Ku mojej radości odcinek jaki miałem pokonać nie był długi. Już na rogatkach Frysztaku odbijam w boczną drogę. Za mostem na Wisłoku kolejny remont i droga zamknięta. O nie pomyślałem, wracać na drogę wojewódzką nie zamierzam. Nie zważając na pracowników budowy ruszyłem sobie na Krosno. Sam remontowany odcinek był dość krótki. A mój wybór bardzo dobry. Gdyż równoległa droga do Krosna bardzo dobra i co ważne o niewielkim ruchu. Co ważne teren wyraźnie się wypłaszczył a co za tym idzie niewielkie pagórki nie robiły już na mnie żadnego wrażania. Tak sobie jadąc przez Odrzykoń dotarłem do Krosna. Chwilę przed 17:00 znalazłem się na rynku gdzie wraz z nielicznie zgromadzonymi miejscowymi oddaliśmy hołd Powstańcom Warszawskim.
A z rynku nie pozostało mi nic innego jak dojechać do miejsca noclegowego.

Komentarze