W poszukiwaniu Juranda i pradawnych Galindów

Długo zastanawiałem się gdzie dziś wyruszyć. Chodził mi po głowie pomysł aby zawitać do Mrągowa. Ale chyba jeszcze nie czas. Od nałożenia sankcji minęło zbyt mało czasu. Rozważałem również przejechanie części etapu, który był zaplanowany przez organizatorów na dziś. Finalnie jednak znów trasę ułożyłem sobie sam. Pierwszy odcinek był taki sam jak wczoraj. Jazda do Rucianego-Nidy i dalej na Karwicę. Dopiero tam zaczynam jazdę po terenie jeszcze mi nie znanym. Ważne, że cały czas droga była asfaltowa. I tak dotarłem do miejscowości Faryny, gdzie odbijam do miejscowości aby uniknąć jazdy drogą krajową. Zatrzymuje się na chwilę w sklepie i ruszam dalej. Przecinam drogę krajową i jadę dalej mało uczęszczaną drogą do Kolonii. Dopiero tam zaczyna się większy ruch. Ale pewnie dlatego, że nowa droga i wiedzie do krajówki. Jazda idzie bardzo sprawnie, toteż szybko docieram do Spychowa gdzie obok nadleśnictwa mamy drewnianą rzeźbę Juranda. Obok są ławeczki, na których można odpocząć mając widok na Jezioro Spychowskie.


Ze Spychowa odbijam w prawo na miejscowość Koczek. Przez jakiś czas jadę drogą asfaltową, ale za Koczkiem muszę skręcić w prawo w leśną drogą. Na szczęście jest ona nawet w niezłym stanie. Poza tym leśny odcinek jest dość krótki. Po wyjeździe z lasu witają mnie pierwsze zabudowania miejscowości Zgon. Zatrzymuje się nad Jeziorem Mokre.


Przy okazji w lokalu obok sklepu zamawiam sobie pierogi. Dłuższa przerwa bardzo się przydała, gdyż czekają mnie teraz trudne odcinki leśne. Pierwszy z nich wiódł do Krutyńskiego Piecka. Przez chwilę jadę drogą rowerową do miejscowości Krutyń. Tam zatrzymuje się aby zobaczyć wystawę przyrodniczą, po czym ruszam na bodaj najtrudniejszy bardzo piaszczysty odcinek wiodący do Gałkowa. W Gałkowie przecinam drogę główną i znów szutrami tym razem znośnymi dojeżdżam do Kadzidłowa. Niestety Park Dzikich Zwierząt można zwiedzać tylko z przewodnikiem więc muszę to odłożyć na inny czas. Ruszam więc szutrówką do drogi głównej, którą docieram do skrętu na Iznotę. Tam wreszcie odwiedzam Galindię a więc miejsce stylizowane na dawną osadę jednego z ludów, które zamieszkiwały Krainę Tysiąca Jezior. Miejsce na rewelacyjne położenie. Przy brzegu Jeziora Bełdany można spróbować choćby zupy galindowej. Tanio może nie jest, ale warto jeśli ktoś lubi posmakować lokalnej kuchni. Niestety nie udało mi się wydobyć przepisu na tę bałtyjską strawę.


Choć samo wejście na obiekt kosztuje 15 złotych to warto wydać te pieniądze. A kim byli owi Galindowie? Wychodzili się z ludów bałtyjskich i dawno temu zamieszkiwali obszar Mazur. Na terenie obiektu warto nie tylko trochę odpocząć, ale również zajrzeć do grot Perkuna czy też zawitać na Polanę Staropruskich Obrzędów i Świętego Gaju. Warto wspomnieć, że na terenie jest spora ilość drewnianych rzeźb przypominających o staropruskich bóstwach czy też imitujących dawnych wojów.
Po tym swoistym tunelu czasu można było wracać do rzeczywistości. Z Iznoty najpierw drogą rowerową do Wygryn. Tam mała przerwa na lody. I dalej ostatnim odcinkiem do Wejsun.

Komentarze