Niedzielna wizyta w leśniczówce u Gałczyńskiego

Poranne słoneczko jasno pokazywało, że będzie dziś mocno grzało. Pocieszałem się, że większość trasy przyjdzie pokonać mi wśród okolicznych lasów, które z pewnością nieco osłonią od ostrych promieni słonecznych. A gdzie w ogóle dziś ruszyłem. Otóż na pierwszą zlotową trasę wyruszyłem do leśniczówki Pranie, gdzie tworzył Konstanty Ildefons Gałczyński.
Z Wejsun ruszyłem na Ruciane Nida, do których miałem ledwie kilka kilometrów. Jechałem dość wcześnie rano stąd ruch w samym miasteczku był niebyt duży. Po miejskiej rundzie jadę wśród sosnowych borów w kierunku miejscowości Pranie. Do samej leśniczówki trzeba z drogi głównej skręcić w lewo w leśną drogą pokonać niewielki odcinek aby dotrzeć do miejsca docelowego. Samo muzeum mieści się w budynku dawnej leśniczówki wybudowanej z czerwonej cegły. Za bilet zapłacimy 15 złotych. Do dyspozycji mamy kilka sal, w tym część multimedialnych. Można w nich zapoznać się z życiorysem naszego poety czy wysłuchać fragmentów jego wierszy.


Na zewnątrz mamy pomnik Gałczyńskiego, który siedzi sobie na pieńku. Niedaleko jest ławeczka, na której możemy chwilę odpocząć i wysłuchać głosu naszego poety.
Kawałeczek dalej można zejść drewnianymi schodami na niewielki pomost, z którego rozciąga się piękny widok na Jezioro Nidzkie. Przy okazji można wysłuchać głosu córki Gałczyńskiego, która opisuje pierwsze chwile swojego ojca w leśniczówce w Praniu.
Skoro cel dzisiejszego dnia został zrealizowany w zasadzie można byłoby wracać, ale trzeba było się mimo wszystko pokręcić po okolicy a przede wszystkim podjechać do Mikołajek aby odebrać pakiet uczestnika Centralnego Zlotu Turystów Kolarzy. Niby w internecie była zaznaczona trasa, ale w terenie próżno szukać oznaczeń. Byłem więc zdany na swoją mapę. Jazda leśnymi drogami bez oznaczeń nie wchodziła w grę. Trzeba było więc po prostu jechać najprościej jak się dało czyli bocznymi asfaltowymi drogami. Oczywiście liczyłem się z tym, że wykręcę więcej kilometrów niż pokazane było na mapie internetowej. Ale w sumie nikt mnie nie gonił. Nie spiesząc się zbytnio jechałem najpierw na Karwicę a potem na Krutyń. Z powodu upału szybko zaczęły kończyć się zapasy płynów. Po przebiciu drogi krajowej mam już całkiem blisko do Krutyni. Po drodze mijam mnóstwo kajakarzy, którzy śmigają rzeką o nazwie Krutyń. Przy jednej z wypożyczalni na chwilę się zatrzymuję i pytam o szczegóły spływu. W sumie może któregoś dnia połączę jazdę rowerkiem ze spływem kajakowym. W samej Krutyni czekają na mnie dwie niemiłe niespodzianki. Pierwsza to fakt, że jedyny sklep w miejscowości dziś akurat jest zamknięty. A droga to fakt, że w stronę Gałkowa przyszło mi jechać fatalną, piaszczystą drogą leśną a potem polną. Przez to tempo jazdy mocno mi spadło i tylko wyczekiwałem chwili aż wyjadę wreszcie na drogę asfaltową. Kiedy wreszcie to się stało była tez tabliczka, że niedaleko jest sklep. Robię spore zapasy picia. W końcu po drodze do Mikołajek to mogę nigdzie niczego już nie kupić.
Po odpoczynku wyjeżdżam na drogę główną w Ukcie gdzie czeka mnie jazda fragmentem bardzo ruchliwej drogi wojewódzkiej wiodącej na Mikołajki. Pokonując kolejne kilometry wyczekuję jedynie skrętu w prawo na Iznotę. Zastanawiałem się w ogóle czy będzie jakieś oznaczenie bo z tym bywa różne. Ale wreszcie pokazał się skręt na Iznotę. Uciekam więc w tę dróżkę, która do samej Iznoty jest na szczęście asfaltowa. Zerkam na czas i okazuje się, że przez piaszczyste odcinki nie zdążę na mecz piłkarski w Mikołajkach. Trudno się mówi. Jadę dalej, najpierw drogą asfaltową a potem szutrową już do Mikołajek. Przed główną bazą Zlotu pojawia się na trasie coraz więcej miłośników jednośladów. To z nimi docieram do biura Zlotu gdzie odbieram swój pakiet uczestnika. Jest tam również mapa z zaznaczonymi trasami przygotowanymi przez organizatorów. Ale już pierwsze oględziny pokazały, że niektóre odcinki trzeba będzie modyfikować po swojemu. Z bazy Zlotu leśnym duktem na szczęście w miarę dobrym docieram do przeprawy promowej w miejscowości Wierzba. I tu kolejną mało optymistyczna wiadomość, że prom pływa dopiero od 11:00 a to oznacza, że do południa do Mikołajek trzeba będzie jeździć nieco na około. Samo skorzystanie z promu kosztuje mnie symboliczne trzy złote.



Z Wierzby w kierunku Wejsun jadę piękną, asfaltową drogą rowerową. Ostatni fragment pokonuję już normalną drogą. W Wejsunach zatrzymuję się najpierw w sklepie aby zrobić zakupy a następnie w restauracji na obiedzie. A potem już tylko dojazd do bazy noclegowej i zamknięcie etapu wynikiem 83 kilometry.

Komentarze