Wietrzny prolog przez Gąski do Świdwina

Ileż to ja miałem pomysłów jak dostać się do Świdwina. Myślałem, aby pojechać pociągiem do Stargardu i dalej rowerem do Świdwina. A to znów zastanawiałem się czy nie ruszyć z Choszczna. Wiadomo jednak, że najlepsze są najprostsze rozwiązania. Zapakowałem więc Gwidona w pociąg i ruszyłem prosto do Kołobrzegu. Wiadomo kilkugodzinna podróż i to nocą sprawiała, że wypoczęty to ja po dotarciu do Kołobrzegu nie byłem.
Po wydostaniu się z pociągu można było ruszać w trasę. Oczywiście trasa bezpośrednio prowadząca z Kołobrzegu do Świdwina z uwagi na bardzo duży ruch w ogóle nie wchodziła w grę. Wymyśliłem więc sobie, że pojadę do Gąsek i dopiero stamtąd w głąb lądu.
Nie będę się powtarzał ale rowerowo to Kołobrzeg jest przygotowany niesamowicie. Po wskoczeniu na R 10 kierowałem się w stronę wspominanych Gąsek. Nie spieszyło mi się wybitnie bo w sumie miałem do dyspozycji cały dzień. A trzeba przyznać, że drogi nie ułatwiał wiatr. Jeszcze w Kołobrzegu zrobiłem sobie krótką przerwę w jednym z moich ulubionych miejsc.


A potem dalej nie spiesząc się zbytnio ruszyłem dalej drogą R 10 w kierunku Gąsek. Rzecz jasna powróciły wspomnienia z 2020 roku kiedy to robiłem Szlak Latarni Morskich naszego Wybrzeża. Może kiedyś jeszcze wrócę do tego projektu. Pokonując kolejne kilometry dojechałem do latarni morskiej w Gąskach. Ponad 200 schodów pokonałem dość szybko. Na górze jednak wiało niemiłosiernie więc podziwianie widoków było niestety dość krótkie.
Chcąc nie chcąc trzeba było ruszać już w głąb lądu. I tu zaczęły się schody. Nie dość, że wiało okrutnie to jeszcze nawierzchnie sporej części dróg były w takim stanie, że można było odnieść wrażenie, że od czasu położenia asfaltu nikt ich nie naprawiał. Ale fatalny asfalt to nic w porównaniu z drogą z popękanych betonowych płyt. Dopiero w okolicach Dygowa było nieco lepiej. Wjechałem też w nieco zalesione tereny to i wiatr nie był aż tak dokuczliwy. I tak sobie jechałem aż dotarłem do Domacyna. Tam był drogowskaz na Karlino. A na Sławoborze gdzie zamierzałem jechać takowego trudno było szukać. Tak czy inaczej trzeba było jechać w prawo. No i tak pojechałem aż wylądowałem w jakichś polach i łąkach. Przedzierając się przez oczerety i szutry, które wiecie jak lubię dojechałem do polnego skrzyżowania. Rzut oka na mapę i już wiem, że chyba za wcześnie skręciłem i teraz muszę skręcić w lewo aby dotrzeć do Rokosowa gdzie spodziewałem się ponownie ujrzeć drogę asfaltową. Tak też było. Nie muszę chyba pisać, że sam fakt wydostania się na drogę asfaltową mnie ucieszył na tyle, iż jego stan już mi nie przeszkadzał. Po kilku kilometrach wskakuję na drogę wojewódzką w kierunku Świdwina. Ruch na tej przelotówce dość duży. Ale kilometrów do zrobienia nie miałem zbyt dużo więc jakoś dałem radę. Choć trzeba przyznać, że ten ostatni odcinek mocno dał mi w kość głównie z uwagi na niby niepozorne ale dość męczące podjazdy. Ostatni przystanek robię w Krosinie i potem przejazd przez Świdwin. Z niedowierzanie patrzę na licznik, który wskazuje już blisko 100 kilometrów. A miało być góra 70 śmieje się pod nosem. Po przejechaniu Świdwina kieruje się w stronę Drawska Pomorskiego. Szybko odbijam jednak w prawo do zarezerwowanego miejsca noclegowe. Na miejscu jednak nie było nikogo z obsługi. Po dłuższym oczekiwaniu w końcu ktoś się pojawił. I w ogóle zdziwił się, że mam rezerwację. Ostatecznie nocleg udało się potwierdzić. Mogłem więc odetchnąć z ulgą. Bo jakoś nie uśmiechało mi się szukać na szybko czegoś innego. 

Komentarze