Rozruch do zamku w Gołuchowie

Czekała, czekała, aż się wreszcie doczekała. Tak można powiedzieć jeśli chodzi o wyprawę do jednego z najstarszych miast w Polsce a mianowicie Kalisza. Podobnie jak wyprawa do Kłodawa, która wiele razy była w planach tak i Kalisz wreszcie doczekał się realizacji.
Wcześnie rano zapakowałem się w Gwidonem w pociąg i z przesiadką w Łodzi około 9:00 rano zameldowałem się w Kaliszu. Samo zwiedzanie miasta zaplanowane mam na jutro. Dziś zaś ruszyłem w kierunku Gołuchowa. Odległość z dworca w Kaliszu to jakieś 20 kilometrów. Ale jazda DK 12 to nie byłby dobry pomysł. Czas miałem bardzo dobry więc do Gołuchowa ruszyłem okrężną drogą. Skierowałem się bowiem najpierw w stronę Nowych Skalmierzyc. Po drodze w dzielnicy Szczypiorno będącej kiedyś odrębną miejscowością minąłem miejsce internowania części legionistów, którzy w 1917 roku zostali tam osadzeni za brak złożenia przysięgi na wierność cesarzom Prus i Austro-Węgier. To tam też miała się narodzić polska piłka ręczna zwana u Nas potocznie szczypiorniakiem. Na rogatkach Nowych Skalmierzyc zatrzymuję się przy ciekawym skwerku historycznym, który upamiętnia dawną granicę prusko-rosyjską powstałą po Kongresie Wiedeńskim z 1815 roku.
Jadąc bocznymi drogami kieruję się w stronę miejscowości Kościelna Wieś. Drogi, którymi jadę dobrej jakości. Na ich poboczach co chwilę zauważam porozrzucane ziemniaki. Nie ma się jednak co dziwić skoro tu i ówdzie napotykam rolników prowadzących wykopki. Tak sobie nawet żartuję, że gdybym miał drogą pustą sakwę to do Gołuchowa pewnie byłaby ona wypełniona ziemniakami, które pospadały z przyczep.
Tak sobie jadąc ni stąd ni zowąd w miejscowości Kotowiecko pojawiła się piękna droga rowerowa, która doprowadziła mnie do samej Kościelnej Wsi. Tam przy pomocy autochtona odnajduję drogę na miejscowość Kucharki. Chyba nie byłbym sobą, gdybym nie chcąc skrócić sobie nieco drogi nie wylądował na jakimś leśnym dukcie. Na szczęście jechałem nim może około dwóch kilometrów i wyjechałem przy DK 12 gdzie czekał na mnie już ciąg rowerowo-pieszy, którym dojechałem do Gołuchowa. Od razu skierowałem się do miejscowego zamku.


Niestety choć teren fajny to na turystów kolarzy jest miernie przygotowany. Stojak na rowery znajduje się w znacznym oddaleniu od zamku. Sakwy nie miałem gdzie zostawić więc podczas zwiedzania musiałem ją targać ze sobą. Ale czy to co miało dziś miejsce można nazwać zwiedzaniem? Raczej powierzchownymi oględzinami. Sam zamek jest remoncie. Wtorek jak się okazało jest dniem darmowego wstępu. Stąd przestałem się dziwić skąd nagle tyle ludzi się zebrało. Samo organizacja zwiedzania na żenującym poziomie. Ot wpuszczono wszystkich chętnych, gdzie po przeliczeniu wyszło mi ponad 50 osób i sami sobie zwiedzajcie. Niby był człowiek, który wskazywał kierunek, ale na tym jego rola się kończyła. Stąd o poważnym zwiedzaniu mowy być nie mogło. Ot taki rzut oka i tyle.
Po tych oględzinach zamku pokręciłem się po rozległym parku a następnie udałem się na obiad. Przy okazji odebrałem klucze do bazy noclegowej, która znajduje się na uboczu Gołuchowa.

Komentarze