Lubuskimi szosami do Żagania

To miał być mój pierwszy start w oficjalnych zawodach kolarskich dla amatorów. Niestety tydzień przed startem organizatorzy zmienili trasę na mniej bezpieczną. Poza tym wyznaczyli start grupy 125 kilometrów dopiero na 10:00. Ja miałem jechać w kategorii solo więc mój strat był przewidziany około 11:00. Zupełnie bez sensu. Finalnie podjąłem więc decyzję o rezygnacji ze startu. Nie oznacza to jednak, że w ogóle zrezygnowałem z jazdy. Wręcz przeciwnie. Zmodyfikowałem trasę po swojemu. I przed 7:00 rano ruszyłem w trasę. Uznałem, że bez sensu będzie jechać do miejscowości Zabór. Wszak odcinek z Zielonej Góry do Otynia mniej więcej był taki jak z Zaboru do tej drugiej miejscowości.
Poranek był nieco chłodny i na pierwszy kilometrach trochę żałowałem, że nie założyłem długim spodni kolarskich. Ale z kilometra na kilometr trochę się rozgrzałem więc tragedii nie było. No może poza silnie wiejącym wiatrem.
We wspomnianym Otyniu wjechałem na trasę maratonu kolarskiego, który miałem pokonać. Co jakiś czas mijałem grupki kolarzy, którzy startowali na dystansie 500 kilometrów. Ale tempo w granicach 30 km/h albo i więcej to zdecydowanie nie dla mnie. W Otyniu wskoczyłem na zrobioną już ale nie oddana jeszcze do użytku drogę rowerową, którą dotarłem do Nowej Soli. Tam było trochę kluczenia po drogach miejscowych drogach rowerowych. Finalnie udało mi się wyjechać w Lubieszowie, skąd dotarłem do miejscowości Studzieniec. Tam na chwilę musiałem wskoczyć na drogę wojewódzką. Szybko jednak w Mirocinie Średnim opuściłem drogę wojewódzką i lokalnymi drogami usłanymi pagórkami przez Chotków, Wrzesiny, Jabłonów, Dzietrzychowice dotarłem do Żagania. O dziwo nawet sprawnie poszedł mi przejazd przez miasto do Muzeum Obozów Jenieckich. To ten obóz był inspiracją dla twórców filmu Wielka ucieczka. Zresztą szerzej pisałem o tym miejscu podczas mojej pierwszej wizyty, która miała miejsce niemal trzy lata temu.



Na miejscu spotkałem zawodników, którzy startowali na dystansie 500 kilometrów. Było tuż po 11:00. Jak sobie pomyślałem, że o tej porze miałbym dopiero startować z Zaboru to utwierdziłem się w przekonaniu, że dobrze zrobiłem wycofując się z rywalizacji. Aby nie przeszkadzać zawodnikom usiadłem sobie w drugiej altance. Trochę odpocząłem, posiliłem się. Rzecz jasna zwiedziłem po raz drugi obiekt. Bo tak bez sensu być na miejscu i nie zwiedzić.
Wyjeżdżając z Żagania w pewnym momencie źle skręciłem i wyjechałem w Bożanowie. Finalnie jednak ten błąd okazał się zbawienny, gdyż minąłem bardzo ruchliwy odcinek z Dzietrzychowic do Żagania. Jechałem bowiem drogą praktycznie bez żadnego ruchu a w okolicach Starej Koperni odbiłem znów na wspomniane Dzietrzychowice. Następnie ruszyłem na Jabłonów. Tam odbijam w lewo do miejscowość Brzeźnica. Droga rewelacyjna, niemal pusta. Stąd nie ma się co dziwić, że od czasu do czasu włączał mi się tryb zawodnik i sunąłem Gwidonem z prędkością w okolicach 30 km/h. Za Brzeźnicą pojawił się odcinek nieco gorszej drogi ale bez dramatu. W Niwiskach znów pojawił się asfalt. Przy okazji minęło mnie dwóch zawodników jadących na dystansie 125 km, który finalnie pewnie miał ze 140 kilometrów. Tak sobie spojrzałem na czas i wyszło mi, że panowie jadą ze średnią grubo powyżej 35 km/h. Ale mało mnie to interesowało. Ja jechałem swoim tempem i przez Pielice dotarłem do Zielonej Góry. W dzielnicy Ochla wskoczyłem na drogę rowerową, którą spokojnie dojechałem sobie do centrum. Na końcówce dokręciłem jeszcze nieco metrów tak aby zamknąć jazdę Lubuskimi Szosami wynikiem 128 kilometrów.

Komentarze