Wyprawa do kopalni soli w Kłodawie

Plan na dziś nie był zbytnio rozbudowany. Przejechać odcinek z Koła do Kłodawy. Tam zwiedzanie i drugi odcinek do Łęczycy.
Wczesnym rankiem ruszyłem z Koła. Mimo, że do pokonania miałem około 30 kilometrów to mniej więcej na 9:30 trzeba było być już w Kłodawie. W końcu wczoraj wynegocjowałem wejście na 10:00 więc nie wypadało się spóźnić.
Trzeba przyznać, że droga mijała całkiem sprawnie. Raz jechałem sobie bocznymi drogami o małym natężeniu ruchu a dwa nie wiało tak jak w czwartek. A to jak wiadomo od razu przełożyło się większą prędkość w czasie jazdy. Jechałem sobie przez Grzegorzew na Olszówkę. Tam można było skręcić w prawo i dotrzeć do drogi wojewódzkiej, która prowadzi do Kłodawy. Ale pojawił się też drogowskaz, który do Kłodawy nakazywał jechać prosto. Tak też zrobiłem. Przez moment miałem wątpliwości czy nie władowałem się w jakiś labirynt i nie narobię zbędnych kilometrów ale szybko okazało się, że jadę we właściwą stronę. W końcu wydostałem się na remontowany odcinek drogi wojewódzkiej. Po pokonaniu niewielkiego odcinka z prawej strony ukazały się szyby kopalni soli w Kłodawie. Jeszcze tylko objechanie kopalni i już jestem na miejscu. Od razu trzeba zaznaczyć, że kopalnia wciąż jest czynnym zakładem górniczym więc zwiedzanie jest w pewien sposób uzależnione od prac wydobywczych. Nie da się ukryć, że obsługa ruchu turystycznego trochę kuleje. Raz trudno się dodzwonić, biletów on line praktycznie nie da się kupić a na końcu okazuje się, że te wszystkie moje zabiegi z próbami dodzwonienia się nie miały sensu. Dziś bowiem przyjechali ludzie, którzy nie mieli rezerwacji i zostali normalnie wpuszczeni. Informacyjnie też nie jest najlepiej. Wczoraj pan przez telefon powiedział mi, że bilet dla osoby dorosłej to koszt 60 złotych. Jak przyszło do płacenia to okazało się, że trzeba zapłacić 80 złotych. Co by nie mówić nie jest to mało. A w zamian nie otrzymujemy nawet pamiątkowego biletu bo takich po prostu nie ma. Ktoś mi zaraz zarzucić, że przecież zamiast biletu po wyjściu otrzymuje się kilogram soli.
Podobno w najbliższym czasie ten ruch turystyczny ma być usprawniony. Powstaje bowiem specjalny budynek do obsługi turystów. Może i więcej osób będzie się zajmować obsługą turystów, bo teraz to dwie panie jednocześnie sprzedają bilety, obsługują sklepik, no i jeszcze telefonu muszą odbierać. Nie dziwota więc, że trudno się dodzwonić.
Dobra, trochę sobie ponarzekałem. Samo zwiedzanie zajmuje około dwie godziny. I na pewno nie jest to czas stracony. Zaczynamy oczywiście od pobrania hełmów a następnie zjeżdżamy 600 metrów pod ziemię i  ruszamy na trasę turystyczną. Przewodnikami są zwykle emerytowani górnicy, którzy w bardzo ciekawy sposób opowiadają o samej kopalni.


Pierwotnie czyniono odwierty, celem znalezienia ropy naftowej ale okazało się, że są jedynie pokłady soli. Ciekawostką jest fakt, że w jedynie w Kłodawie obok białej wydobywa się również sól różową, którą można zakupić w przyzakładowym sklepiku.
Po zwiedzaniu można było ruszyć w kierunku Łęczycy. Do pokonania znów miałem około 30 kilometrów. Ponownie jechałem praktycznie cały czas prosto, bocznymi, świeżo wyremontowanymi drogami. Czas miałem bardzo dobry, więc nie było potrzeby gonić. Przed samą Łęczycą zatrzymuję się na obiad a już w samym grodzie Diabła Boruty funduje sobie lody.
A z rynku już tylko na dworzec i dalej z przesiadką w Łodzi pociągami do domu.

Komentarze