Śladami niemieckich zbrodni w Chełmnie nad Nerem

Początek bieżącego tygodnia z uwagi na pogodę, delikatnie mówiąc nie zachęcał do wypraw rowerowych. W końcu jednak prognozy zaczęły wskazywać poprawę pogody. Trzeba był więc wykorzystać sprzyjającą aurę i ruszyć na wyprawę rowerową. Początkowo planowałem ruszyć na rajd dokoła województwa łódzkiego, ale tak z marszu mogłoby być ciężko. Stąd decyzja aby zrobić najpierw mały rozruch. Zapakowałem więc z samego rana Gwidona w pociąg i ruszyłem do Łęczycy. Podróż minęła sprawnie, stąd jeszcze przed dziewiątą rano można było ruszyć w trasę. Zamek w Łęczycy zwiedzałem po raz kolejny rok temu, więc tym razem sobie odpuściłem ruszając od razu w stronę Koła. Plan był dość prosty. Odwiedzić teren dawnego, niemieckiego obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem a potem pokręcić się trochę po Kole. Z Łęczycy wydostałem się bardzo sprawnie. Najbardziej martwił mnie niewielki fragment do Topoli Królewskiej, ale nie było podstaw do obaw. Wszak wzdłuż DK 91 poprowadzony jest ciąg rowerowo-pieszy. W samej Topoli Królewskiej odbijam w lewo i ruszam w kierunku miejscowości Dąbie. Po dotarciu do miejscowości Błonie można było jechać prosto taką boczną drogą, którą nawet rozważałem. Ostatecznie jednak nieco dłuższą trasą po swego rodzaju łuku. Ale chyba wybór nie był zły, gdyż ruch na drodze był znikomy. Przeszkadzał jedynie wiejący dość mocno wiatr. Nie ukrywam, droga trochę mi się dłużyła ale w końcu dotarłem do miejscowości Dąbie. Tam krótki postój i już drogą wojewódzką ruszyłem w kierunku Koła. Po kilku kilometrach zatrzymuję się w miejscu byłego niemieckiego obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem. Bardzo sympatyczny personel udziela mi niezbędnych informacji. Przechadzając się po stosunkowo niewielkim obszarze, poznaję historię obozu, który działał w dwóch okresach czasowych. Nie będę tutaj jej przytaczał. Wszak niezbędne informacje można znaleźć w dostępnej literaturze czy po prostu w internecie. Warto jednak zaznaczyć, że to właśnie tutaj działały "mobilne" komory gazowe.
Ruszając dalej przejeżdżam ledwie kilka kilometrów i zatrzymuję się w Lesie Rzuchowskim gdzie znajdował się Obóz Straceń. Co ciekawe pierwszymi ofiarami nie byli Żydzi a Polacy, których rozstrzelano w ramach walki z inteligencją.


Miejsce może obszarowo niezbyt duże, ale odciskające swe piętno na odwiedzających. Szczególną wymowę ma zwłaszcza cytat umieszczony po drugiej stronie widocznego na zdjęciu pomnika.
Opuszczając miejsce straceń dzwonię do Kłodawy z małą nadzieją, że uda mi się załatwić wejście na jutro do miejscowej kopalni soli. O dziwo udało mi się dodzwonić co wcale nie jest prostą sprawą. I po krótkich negocjacjach udaje mi się zarezerwować interesujący mnie termin. Teraz nie pozostaje mi nic jak tylko kręcić kilometry do Koła. Ruch na drodze był zdecydowanie większy, ale nie było zbyt dużo tirów więc jechało się w miarę komfortowo. Po wjechaniu do Koła kieruję się w stronę centrum. Tam czekała mnie niespodzianka. Otóż na placu przed starostwem zobaczyłem pomnik rowerzysty wraz z miejscami do siedzenia.


Kim jest ów rowerzysta? To Czesław Freudenfreich, w okresie międzywojennym będący właścicielem miejscowej fabryki fajansu, stracony przez Niemców w pierwszych miesiącach II Wojny Światowej. Sam pomnik-ławeczka jest nowością. Wszak jej odsłonięcie miało miejsce 1 czerwca bieżącego roku.
Z centrum jadę dalej, przejeżdżając niemal przez całą miejscowość. Po przejechaniu mostu na Warcie kieruję się w stronę ruin zamku.



Z dawnej warowni Kazimierza Wielkiego, której celem była obrona przeprawy przez Wartę na także pobieranie ceł niewiele zostało. W ostatnim czasie przeprowadzono jednak prace zabezpieczające mury. Podobno są nawet plany rekonstrukcji zamkowej baszty. Gdyby udało się je zrealizować to można byłoby tutaj jeszcze kiedyś zawitać. A póki co nie pozostało mi nic innego jak zakręcić z powrotem w kierunku Starego Roku aby zamknąć dzisiejszy etap.

Komentarze