Pagórkami przez Cieszyn do Ustronia

Długi czerwcowy weekend a ja cały czas w szkolnej dokumentacji? Nic z tego. Choć jeden dzień musiałem sobie wygospodarować na wyprawę rowerową. Kiedy pod koniec kwietnia byłem w Cieszynie i wracałem do Skoczowa pomyślałem sobie, że fajnie byłoby kiedyś powtórzyć tę trasę. Jednak zamiast do Skoczowa pojechać do Ustronia. W końcu tam Gwidonem mnie jeszcze nie widzieli.
Dziś nadarzyła się okazja do realizacji tych moich luźnych pomysłów. Rzecz jasna część trasy pokonałem koleją. I wszystko byłoby fajnie gdyby nie trzeba było ruszać o 4:40 rano. Trzeba przyznać, że w miarę sprawnie dotarłem do Goleszowa, skąd podobnie jak w kwietniu ruszyłem w kierunku Cieszyna. Odcinek do pokonania nie jest zbyt długi bo liczy około 15 kilometrów ale specjalnie łatwy nie jest. Mniejszych i nieco większych podjazdów nie brakowało. Jako się rzekło odcinek był krótki to nie dziwne, że szybko dotarłem do Cieszyna. Po naszej stronie wymieniam walutę i ruszam na czeską stronę. Odwiedzam punkt informacji turystycznej. A potem ruszam na mecz. Miejscowy FK w ostatnim meczu przed własną publicznością podejmował TJ Dolni Detyne. Przed meczem zamawiam kiełbaskę z kofolą i po takim drugi śniadaniu zasiadam do oglądania meczu. A ten zaczął się pomyślnie dla gości. W 13. minucie stratę na własnej połowie zanotował jeden z braci Macecków. Goście wyszli z kontra i ich kapitan nie zmarnował sytuacji sam na sam. Trzeba przyznać, że mimo wszystko lepiej prezentowali się gospodarze, którzy po 25 minutach mocno przycisnęli w efekcie czego na przerwę schodzili prowadząc 4:1. Druga połowa to dobijanie gości. Skończyło się 9:1 a mogła być dwucyfrówka gdyby na dziesięć minut przed końcem meczu Ludek Macecek, z którym po meczu uciąłem sobie mały panel dyskusyjny wykorzystał sytuację sam na sam.
Po meczu ruszam na małą rundę po czeskim Cieszynie. Zatrzymuje się na obiad, robię też zakupy. A po nich ruszam w kierunku Ustronia zastanawiając się kiedy złapie mnie deszcz.


Za moimi plecami zbierały się bowiem ołowiane chmury, które nie wróżyły nic dobrego. Krótko mówiąc zaczął się wyścig pod hasłem czy zdążę dojechać do Ustronia zanim zacznie lać. Już w Puńcowie lekko zaczęło kropić a trasa, którą pokonywałem nie należała do najłatwiejszych. Miałem wręcz wrażenie, że cała trasa z małymi wyjątkami jest cały czas w górkę. Nie ma co ukrywać trochę się zmęczyłem, mimo że dystans nie był jakiś specjalnie długi. Kiedy w Cisownicy zaczęło nieco mocnej padać wiedziałem już, że deszcze nie odpuści. Na szczęście trasa trochę zaczęła mi sprzyjać i kiedy zaczęło mocno padać byłem już na rogatkach Ustronia. Na szczęście intensywny deszcz padał ledwie przez może kwadrans. Na spokojnie można było więc rozejrzeć się po miasteczku kierując się w stronę części uzdrowiskowej gdzie zatrzymałem się na nieco dłuższy odpoczynek. A potem zjazd w kierunku dworca i kolejne dwie przerwy. Pierwsza na kawę i lody a druga na odpoczynek nad Wisłą.


Po regeneracji można było ruszać w kierunku dworca kolejowego, skąd już pociągiem dotarłem do Radomska.

Komentarze