Świętokrzyskie labirynty

Prognozy pogody specjalnie nie napawały optymizmem, ale w końcu mamy już połowę kwietnia i trzeba wreszcie na poważnie rozkręcać sezon rowerowy. Wczesnym rankiem zapakowałem więc Gwidona w jeden a potem drugi pociąg i wywiozłem do Kielc. Wymyśliłem sobie, że przejadę trasę z Kielc do Drzewicy, odwiedzając po drodze kilka ciekawych miejsc.
Trzeba przyznać, że do Kielc dotarłem bardzo sprawnie i stamtąd mogłem już ruszyć w trasę rowerową. Stolica województwa świętokrzyskiego pod względem infrastruktury rowerowej jest dobrze przygotowana, stąd bez zbędnego kluczenia wyjechałem z Kielc. W Szczukowicach odbiłem w prawo i dalej dość sprawnie dojechałem do pierwszego z zaplanowanych miejsc a mianowicie pałacyku Henryka Sienkiewicza w Oblęgorku. Trochę czasu minęło od mojej ostatniej wizyty w tym miejsce. Obiekt może niezbyt duży ale bardzo ładny.


Po zwiedzaniu i małym odpoczynku można było ruszać dalej. I tu stało się coś co często mi się nie przytrafia. Zamiast wrócić do miejsca gdzie prowadził szlak to postanowiłem pojechać niby krótszą drogą w kierunku Końskich. Szybko okazało się, że już w następnej miejscowości trafiłem w istny labirynt lokalnych dróg, rzecz jasna bez żadnych kierunkowskazów. Efekty były łatwe do przewidzenia. Przez pewien czas kręciłem się niemal w miejsc, choć wykręconych kilometrów przybywało. Kiedy już mi się wydawało, że zdołałem się wyplątać z tego labiryntu lokalnych dróg czekała mnie kolejna niespodzianka. Mniej więcej w okolicach Grzymałkowa ni stąd ni zowąd pojawił się znaczek Green Velo, którym miejscami planowałem się poruszać. Niestety trasa Green Velo a raczej Green Fatalio jest koszmarnie poznakowana i brakuje odpowiednich wskazówek w newralgicznych miejscach. Efekt, wiadomo łatwy do przewidzenia. Zły skręt, ale tym razem naprawdę fatalny. Szybko zdałem sobie sprawę, że wyląduje w Mniowie a to będzie oznaczać konieczność przejechania pewnego odcinka DK 74. Szczęście w nieszczęściu, że na pokonywanym przeze mnie odcinku były duże asfaltowe pobocza i nie musiałem drżeć o życie. Przy pierwszej możliwości skręciłem w kolejną lokalną dróżkę. Tym razem na szczęście dobrą, dzięki czemu w końcu trafiłem do Smykowa. Ale z 15-20 dodatkowych kilometrów jak nic wykręciłem. We wspomnianym Smykowie od razu obrałem kierunek Radoszyce i było już bez problemów. Za Kozowem skręciłem znów w Green Velo i tak dotarłem do rogatek Radoszyc. A stamtąd wreszcie pojawiała się trasa rowerowa jaka powinna być na całym Green Velo. Szybciutko dojechałem do Sielpi. A tam w najlepsze trwają prace na Zalewie, które już kilkukrotnie miały być zakończone. Ale patrząc na zaawansowanie prac to na ich koniec trzeba będzie jeszcze długo czekać. Skoro nie można odpocząć nad wodą to zrobiłem małą rundę po miejscowości i ruszyłem koszmarną drogą leśną w kierunku Piekła. Tam odczuwam już trudy dzisiejszego etapu. Na domiar złego, że nakręcenie zbędnych kilometrów sporo czasu mi uciekło. Ze wstępnych wyliczeń wynikało, że powinienem zdążyć na pociąg w Drzewicy. Ale co będzie jak nie zdążę? Koniec, końców trzeba było powiedzieć pas. Ruszyłem więc dalej przez Niebo do Końskich. Tam okazało się, że pociąg do Koluszek będę miał za godzinę. Był więc czas na jedzenie i odpoczynek.
Już w pociągu w okolicach Opoczna zaczęło solidnie padać. A to oznaczało, że podjąłem słuszną decyzję o wcześniejszym zakończeniu wycieczki. W końcu jeśli pogoda dopisze to być możne już za tydzień zrobię sobie drugą część trasy zaplanowanej na dziś czyli odcinek od Końskich do Drzewicy.

Komentarze