Plany, z których niewiele wyszło

Publikując rowerowe plany na na dany rok kalendarzowy zwykle zastanawiam się ile z moich pomysłów uda się zrealizować. Zwykle na liście jest dziesięć propozycji. Jednak bodaj tylko raz udało mi się zrealizować wszystkie przyjęte na dany rok pomysły. Nie inaczej było w kończącym się 2022 roku. Wszak z zakładanego planu udało mi się zrealizować jedynie cztery wyprawy. Nie oznacza to jednak, że kończący się rok był ubogi w rowerowe wojaże.
Trzeba przyznać, że ostatnimi laty początek sezonu nie jest wymarzony. W kończącym się roku poza lutowym rekonesansem oraz marcową wycieczką na odkrywkę do Kleszczowa było raczej marnie. Dopiero kwiecień okazał się nieco łaskawszy. Udało mi się bowiem zrealizować jedną wyprawę groundhopperską i ruszyć do Końskich aby naocznie przekonać się o powrocie kolei żelaznej do tejże miejscowości. A tuż przed majówką zawitałem jeszcze na pstrąga do Złotego Potoku.
Sam maj był raczej marny. W końcu jedna wyprawa do Kamyka to wynik raczej kiepski. Podobnie było z czerwcem. Tam w zasadzie również jedynie trip do Szańca Hubala. No i jeszcze do Wysowej Zdroju. Ale to były już wakacje i tropikalny przełom czerwca i lipca. Nie mniej jednak udało mi się pojeździć po moich ulubionych odcinkach VeloDunajca i VeloPopradu. Bo poza wspomnianą Wysową Zdrój zawitałem również do Piwnicznej Zdrój.
I to właśnie z gór ruszyłem na początku lipca na Mierzeję Wiślaną aby zrealizować moją pierwszą wyprawę ze styczniowej listy. Trzeba przyznać, że należała ona do owocnych. Praktycznie udało mi się dotrzeć do wszystkich miejsc, które miałem w planach. Przy okazji udało mi się odbyć najdłuższą trasę w tym roku ze Sztutowa do Fromborka i z powrotem.


Oprócz malowniczego Fromborka pokręciłem się nieco po Żuławach Wiślanych. Odwiedziłem majestatyczną twierdzę krzyżacką w Malborku. Wreszcie przejechałem niezwykle ciekawy odcinek trasy R10 wiodący ze Sztutowa, który był moją bazą wypadową do granicy z Federacją Rosyjską w Piaskach. Przy okazji mogłem zobaczyć końcówkę prac na legendarnym już Przekopie przez Zalew Wiślany.


Lipiec przyniósł jeszcze jedną kilkudniową wyprawę. Tym razem ruszyłem na szlak krzyżacki. Moja bazę wypadową stanowiła Iława. A skoro to miasto to trzeba było objechać najdłuższe w Polsce jezioro czyli Jeziorak. A poza tym to już tylko krzyżackie akcenty. Był Morąg, były wreszcie pola bodaj najsłynniejszej polskiej bitwy czyli Grunwaldu.


Nie zabrakło też wycieczki do Ostródy, którą jednak byłem bardzo rozczarowany. Za to bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie Nidzica. Nieźle wypadło również Działdowo, które z pewnych względów nawiedziłem dwukrotnie.
Pierwsze dni sierpnia upłynęły mi na realizacji małego touru po ziemi łódzkiej. Częściowo trasę tę już kiedyś pokonywałem. Wszak kilka lat temu przejechałem fragment od Łęczycy aż gdzieś tam po okolice Lipiec Reymontowskich. Ale nie zabrakło miejsc nowych jak Zduńska Wola, gdzie miałem wątpliwą przyjemność kontroli drogowej. Wreszcie była Rawa Mazowiecka z zalewem Tatar, który bez wątpienia jest moim największym pozytywnym zaskoczeniem bieżącego roku. Był wreszcie Tum. Tam co prawda kiedyś byłem ale nie było wówczas jeszcze świeżo co otwartego grodziska.


W sierpniu przymierzałem się jeszcze do objechania województwa kujawsko-pomorskiego, ale ostatecznie pomysł ten zarzuciłem na rzecz innych mniejszych projektów. Wybrałem się bowiem na Pustynię Błędowską, którą odwiedziłem po kilku latach przerwy. Przy okazji odwiedziłem też kilka jurajskich warowni.


Wyruszyłem również na polsko-czeskie pogranicze. To była jedna z takich spontanicznych wypraw. Myślałem o niej ale dopiero w perspektywie kolejnego roku. Będąc w tamtych okolicach w majówkę pomyślałem, że warto byłoby tam zawitać Gwidonem. Stąd wyszło małe przyspieszenie planów. Poza króciutką wizytą w czeskiej Karwinie skupiłem się na Cieszynie.


Drugiego zaś dnia już niejako na powrocie odwiedziłem uzdrowisko w Goczałkowicach Zdrój. Zwiedziłem też największe atrakcje Pszczyny, która zaskoczyła mnie in plus.


Na koniec wakacji posiłkując się nieco koleją i otwartą trasą do Skarżyska-Kamiennej wybrałem się na jednodniową wycieczkę do Wąchocka. Starszemu pokoleniu Wąchock kojarzy się przede wszystkim z dowcipami o sołtysie. Formalnie takowego nie ma, ale pomnik owszem jest. Trzeba jednak pamiętać, że Wąchock to przede wszystkim klasztor Cystersów i miejsce pochówku legendy świętokrzyskiej partyzantki mjr Jana Piwnika ps. Ponury. Ostatnim akordem wakacji był rowerowy groundhopping do Libidzy.
We wrześniu mimo ulewnego deszczu nie odpuściłem tradycyjnego rajdu na uroczystości pod Ewiną. Niespodziewanie na początku października odbyłem wycieczkę z Kielc do Radomska. W stolicy świętokrzyskiego miałem do odbioru dyplom ze studiów podyplomowych, więc tak sobie pomyślałem, że wezmę rower do pociągu. W Kielcach odebrałem dyplom, zwiedziłem Muzeum Narodowe a następnie już rowerem ruszyłem do Radomska. A pod koniec października tak na imieniny miałem w planach kolejny akcent rowerowego groundhoppingu. Skończyło się jednak na jeżdżeniu w okolicach Spały, gdzie po raz kolejny zawitałem do bunkra kolejowego w Konewce. A na koniec przyszło mi mierzyć się z czasem jadąc na dworzec PKP w Łaznowie.
I na tym w zasadzie moje wyprawy rowerowe w 2022 roku się zakończyły. Gdzie planuję pojechać w przyszłym roku? Po informacje w tym temacie zapraszam już jutro w samego rana.

Komentarze