Prolog wokół Jezioraka

Przyszedł czas na realizację drugiej kilkudniowej wyprawy rowerowej, która znalazła się na mojej liście do realizacji na rok 2022. Posiłkując się rzecz jasna polskimi kolejami przed siódmą rano zameldowałem się na dworcu kolejowym w Iławie. Po standardowym taszczeniu roweru po schodach wydostałem się z dworca i mogłem zacząć pierwszy etap mojej podróży po Mazurach. Wszak Iława to ponoć Mazury Zachodnie. To jedno z większych miast na Warmii i Mazurach przywitało mnie ładnymi drogami rowerowymi. I wszystko byłoby fajnie gdyby nie dość wysokie krawężniki, utrudniające przemieszczanie się po między kolejnymi odcinkami ciągów rowerowo-pieszych.
Na pierwszy ogień poszedł objazd najdłuższego polskiego jeziora tj. Jezioraka. Przez Iławę rowerem jeździ się dość sprawnie. Mankamentem są jedynie wspominane krawężniki. Tak sobie jechałem drogą rowerową aż znalazłem się już poza miejscowością. Jeszcze spory kawałek miałem drogę rowerową a później już drogę asfaltową. Ale to co czekało mnie od mniej więcej Woli Kamieńskiej nie da się opisać. Ładnych kilkanaście kilometrów aż mniej więcej do Boreczna droga, którą jechałem przypominała najlepszej jakości szwajcarski ser. Dziura na dziurze, dziurą poganiana. Maskara totalna albo istny Bangladesz jak to nazwała sprzedawczyni z Urowa, gdzie zatrzymałem się na lemoniadę mazurską. Za Borecznem droga się nieco poprawiła ale znów bez przesady. Jadąc z myślą aby nie wpaść w jakąś dziurę dotarłem w okolice Zalewa, gdzie trzeba było odbić na Jerzwałd. Tym samym można było powiedzieć, że półmetek trasy jest już za mną. Droga była nieco lepsza, ale co trzeba podkreślić teren cały czas lekko pagórkowaty. Tak sobie jechałem aż dotarłem do miejscowości Siemiany. Tam nad samym Jeziorakiem zatrzymałem się na krótki odpoczynek. Chwilę porozmawiałem z autochtonami, którzy potwierdzili że drogi kiepskie. No może poza świeżo wyremontowaną drogą na Sarnówek. Ale czemu się dziwić skoro niedawno koncert dawał tam sam Zenek Martyniuk to i miliony na remont drogi się znalazły.


Mnie nie pozostało nic innego jak jechać na Gardzień i Szczepkowo. W tej ostatniej miejscowości wyjechałem na drogę wojewódzką, którą musiałem dotrzeć do Iławy. Na szczęście nie był to zbyt duży odcinek bo ruch na drodze spory. W samej Iławie odwiedziłem dobrze przygotowany Punkt Informacji Turystycznej, w którym zaopatrzyłem się w mapę miejscowości. I można było ruszać znaną mi już drogą do miejsca noclegowego. Tam zostawiłem rzeczy i ruszyłem na mały rekonesans miejscowości idąc deptakiem. I to był błąd aby nie powiedzieć wielbłąd, gdyż przy owym deptaku poza jednym jednym food truckiem nie było żadnego lokalu gdzie można było zjeść. Ale to już jest temat na zupełnie inne opowiadanie.

Komentarze