Czeskie smaki w Ostródzie

Prognozy pogody na dziś nie pozostawiały żadnych złudzeń. Miało grzać i to mocno. Postanowiłem więc, że zamiast do Nidzicy pojadę dziś do Ostródy. Z moich prowizorycznych wyliczeń wynikało, że trasa w obie strony nie powinna przekroczyć 90 kilometrów. Jak się miało okazać, pomyliłem się i to bardzo.
Wczoraj analizowałem trasę na Ostródę i wyszło mi, że najszybciej będzie przez Pietrzwałd. Ale zaraz, zaraz przecież ta miejscowość to drogi z otaczaków a tego chciałem uniknąć. No i uniknąłem, ale tylko w jedną stronę. Ale po kolei.
Ruszyłem rano znaną mi już trasą w kierunku miejscowości Rożental. Teren jak już wiecie jest dobrze pofałdowany co przy dzisiejszym upale nie ułatwiało mi pokonywania kolejnych kilometrów. Jadąc z Rożentala na Zajączki zdecydowałem się, że w tej drugiej miejscowości odbiję w lewo na Lipowo. I co by nie mówić był to błąd aby nie powiedzieć wielbłąd. Droga na Lipowo piękna, bo widać, że asfalt świeżo wylany. Ale coś za coś. Wyszedł mi bowiem gigantyczny objazd swoistym zygzakiem. W Lipowie bowiem przeciąłem DK 15 aby boczną drogą dotrzeć do miejscowości Wirwajdy czyli DK 16. A wszystko po to aby za chwilę znów skręcić z powrotem w kierunku DK 15. Wyjścia jednak nie było. Po dotarciu do DK 15 jadę swoistym łukiem już na Ostródę. W Smykowie robię pauzę bo płyny powoli zaczynały się skończyć. Przerwa na ich uzupełnienie i dalej w drogę. Za Brzydowem droga ma rozwidlenie ale oczywiście drogowskazu żadnego, bo niby po co. Chwilę się zastanawiam aż słyszę z ust jakiegoś młodzieńca "ścigamy się". Mówię: "Synek nie masz żadnych szans, więc lepiej mi powiedz jak jechać na Ostródę?". Młody pokierował mnie, że w lewo pod kolejną górkę. Jeszcze tylko Lichtajny, Kajkowo i wreszcie jest Ostróda. Pierwsze wrażenie? Tragedia! Żadnej infrastruktury rowerowej. Nawet metra ciągu rowerowo-pieszego o ścieżce rowerowej nie wspominając. Wyjścia nie było żadnego. Trzeba było jechać zatłoczoną ulicą. W końcu dotarłem do centrum i Informacji Turystycznej. Możecie się jedynie domyślać co się tam działo. Okazało się, że z zakładanych 45 kilometrów wyszło 63 a więc więcej jak do Grunwaldu. A odległość między Iławą a Ostródą w linii prostej to jakieś 35 kilometrów. I biedni pracownicy z Informacji Turystycznej musieli wysłuchać moich dezyderatów. Chciałem nawet nadać Ostródzie miano rowerowej pustyni. Sympatyczne panie bezradnie rozkładały dłonie. W końcu to nie ich wina, że jest jak jest. Nie mniej jednak dostałem mapkę miejscowości oraz powiatu. Ba dostałem nawet mapkę ze szlakami rowerowymi. A tam tras rowerowych do wyboru do koloru. Trzeba jednak od razu zaznaczyć jedną rzecz. Wszystkie te szlaki prowadzą albo drogami szutrowymi, z pięknych otaczaków ewentualnie asfaltowymi. Wytyczenie szlaków ogranicza się więc jedynie do wstawienia tabliczek informacyjnych lub znaków na drzewach. Na infrastrukturę typowo rowerową a więc wydzielone drogi rowerowe nie ma co liczyć. Jednym słowem prowizorka, ale na folderach reklamowych ładnie to wygląda. Panie namawiały mnie nawet na wizytę w Urzędzie abym tam zaniósł swoje spostrzeżenia. Zastanawiały się nawet czy nie jestem tajemniczym klientem. Zapewniłem, że zdecydowanie nie. Koniec końców przedstawiłem paniom Gwidona. W rewanżu jedna z pań wykonała nawet specjalnie telefon aby powiedzieć mi czy mogę jechać z powrotem tak jak planowałem czyli przez Rudno. Usłyszałem, że mogę się spodziewać odcinka brukowanego.
Jeśli panie czytają to mam nadzieję, że nie przesadziłem, ale w mojej ocenie Ostróda pod względem rowerowym wygląda marnie.
Ale co mi przyjdzie z narzekania? Z informacji turystycznej ruszyłem do Muzeum, które ma siedzibę w dawnym zamku krzyżackim. I tu też ciekawostka na minus. Aby obejrzeć wszystkie ekspozycje trzeba wykupić dwa bilet po 10 złotych. Jeden na zwiedzanie pomieszczeń gdzie mamy trochę historii regionalnej a także Salę Napoleońską. Osobno trzeba zapłacić za wejście do piwnicy gdzie generalnie mamy salę tortur. I to w zasadzie tyle. Po zwiedzaniu nie pozostało nic innego jak przejść na drugą stronę ulicy i udać się na molo. W zasadzie jest to molo tylko z nazwy gdyż jest to rodzaj podestu nad jeziorem.


Ale nie będę się już znęcał nad tą biedną Ostródą, która uzurpuje sobie miano bycia letnią stolicą Warmii i Mazur. Skoro tak wygląda stolica to aż strach pomyśleć jak wyglądają inne miejscowości. Niejako na osłodę po olbrzymim rozczarowaniu jakim okazała się Ostróda pozostała mi pyszna czeska strawa w jednej z knajp. Frytki ze smażonym serem a do tego kofola tego mi było trzeba.
Po dłuższym odpoczynku można było wracać. Nie miałem żadnych wątpliwości, że trzeba podjąć ryzyko i ruszyć na wysokości Smykowa na Rudno. Początkowo droga była asfaltowa prowadząc lekkim ale dość uciążliwym podjazdem. Aż w Rudnie przyszło mi skręcić w prawo na Naprom i oczywiście już czekała na mnie droga z pięknych otaczaków. Na szczęście ten odcinek miał jedynie jakieś 3 kilometry. W Napromie skręt w lewo na Pietrzwałd. Byłem już albo bardzo zmęczony albo faktycznie droga cały czas była lekko w górkę. W końcu dotarłem do Pietrzwałdu. Co by nie mówić walczyłem z kryzysem. Co chwilę trzeba było uzupełniać płyny. Dopiero od Zajączków więcej było elementów zjazdowych. Stąd jechało się nieco lżej. W Rożentalu wiedziałem, że mam jeszcze około 20 kilometrów do zrobienia. Kryzys nieco mnie puszczał, ale miałem wrażenie iż jadę ostatkiem sił. Na macie okazało się, że w sumie przejechałem 117 kilometrów. Wyszło więc na to, że w drodze powrotnej dzięki otaczakom zaoszczędziłem około 9 kilometrów. Przy takiej pogodzie to mimo wszystko dość dużo. I pomyśleć, że ta trasa mogła by liczyć w obie strony około 80 kilometrów gdyby ktoś pomyślał i na odcinku około trzech kilometrów wzdłuż DK 16 między miejscowościami Samborowo a Wirwajdy położył choćby zwykły chodnik.

Komentarze