Niedzielny groundhopping do Kluczewska

Mocno trzeba by pogrzebać w archiwum aby doszukać się kiedy to ostatni raz byłem rowerem na jakimś meczu piłkarskim. Ładna pogoda zachęcała dziś aby gdzieś się wybrać. Wybór padł na okręg świętokrzyski. Konkretnie to na mecz GKS Kluczewsko - Victoria Skalbmierz. Trasa z Radomska do Kluczewska nie jest wybitnie skomplikowana. Kilometrów też na tyle, że była szansa na powrót za widoku. Około południa ruszyłem w stronę Kobiel Wielkich i Wielgomłyn. Trochę wiatr przeszkadzał, ale jechało się w miarę dobrze. Za Wielgomłynami czekała mnie przeprawa przez drewniany most w Krzętowie. Ile razy tam jestem to zastanawiam się czy dożyję kiedyś tam mostu w prawdziwego zdarzenia, który zastąpi obecną prowizorkę. Po przekroczeniu mostu na Pilicy znalazłem się już na terenie województwa świętokrzyskiego. Jeszcze tylko skręt na Stanowiska, przerwa na małe zakupy w Łapczynej Woli gdzie znajdują się pozostałości zboru ariańskiego i już zameldowałem się w Kluczewsku. Na miejscu okazało się, że mecz miejscowego GKS z Victorią Skalbmierz będzie oglądał również sternik Świętokrzyskiego Związku Piłki Nożnej. Wręczał on gospodarzom puchar za awans do kieleckiej klasy A.
Po krótkiej uroczystości można było rozpoczynać mecz. Pierwsza część goli nie przyniosła choć optyczną przewagę mieli goście. Victoria, która jest spadkowiczem z okręgówki sprawiała wrażenie jakby chciała po prostu wejść z piłką do bramki. Tymczasem nieoczekiwanie na początku drugiej odsłony to gospodarze mogli wyjść na prowadzenie. W pierwszej sytuacji zabrakło jednak zamknięcia akcji a przy drugiej po odbiciu się piłki od słupka gospodarze nie zdołali wbić piłki do pustej bramki. Te dwa ostrzeżenia wreszcie podziałały na gości. Dość szczęśliwie Victoria zdobyła wreszcie pierwszą bramkę a drugą dołożyła po trzeba podkreślić bardzo ładnej akcji. Kiedy wydawało się, że gospodarze nie zdobędą choćby honorowego gola w ostatniej minucie regulaminowego czasu gry piłka znów trafiła w słupek bramki gości. Dobitka była tym razem skuteczna. Cztery minuty doliczonego czasu gry to było zbyt mało aby gospodarze wyrównali.
Po meczu jeszcze tylko zdjęcie i można było wracać.


W drodze powrotnej przestało wiać więc i jechało się całkiem przyjemnie. W zasadzie zrobiłem tylko dłuższy przystanek przed samym Radomskiem w Orzechowie. Co ważne udało się dojechać przed zapadającym coraz szybkiej zmrokiem, kończąc wycieczkę wynikiem 94 kilometry.

Komentarze