Z szumami Tanwi pod Jarosław

Sobotnim rankiem przyszło mi się pożegnać z sympatycznym Zwierzyńcem. Kwadrans po siódmej ruszyłem w drogę do Jarosławia. W zależności od wariantu trzeba było liczyć się z pokonaniem grubo ponad 100 kilometrów. Początkowo jechałem szlakiem Green Velo. Przez znana mi już Floriankę, Stare Górecko gdzie zrobiłem sobie krotki postój dotarłem do Józefowa. Nie spiesząc się zbytnio dotarłem do miejscowości Susiec. Stamtąd pięknym pasem dla rowerów dotarłem do pierwszej i jedynej atrakcji jaką zaplanowałem na dzisiejszy dzień. Chodzi o jedną z większych atrakcji Roztocza jaką są niewielkie wodospady na rzece Tanew. Przy jednym ze stoisk dzięki uprzejmości pani sprzedawczyni, która obiecała mieć oko na Gwidona mogłem ruszyć na krótki spacer. Bez wątpienia szumy na Tanwi zachwycą zwłaszcza miłośników przyrody. 

Po spacerze uzupełnieni płynów oranżadą, którą smakowałem w Guciowie i można było ruszać dalej. Czekało mnie trudne zadanie a mianowicie przebijanie się w stronę Starego Dzikowa. Już na początku tego odcinka przywitał mnie mocny podjazd o średnim nachyleniu 10 procent. Mozolnie pokonując kolejne metry udało mi się osiągnąć najwyższy punkt. Potem nieco z górki w stronę Cieszanowa. Co jakiś czas robiłem przerwy na uzupełnienie płynów gdyż robiło się dość gorąco. W miejscowości Żuków czekał na mnie fragment drogi wojewódzkiej. Niestety trzeba było bo pokonać aby osiągnąć Cieszanów. Na szczęście drogą wojewódzką jechałem około 4 kilometrów. Od Cieszanowa już boczną drogą jechałem na Stary Dzików. Droga ciągnęła mi się niesamowicie. Jak już dotarłem do Starego Dzikowa okazało się, że nie ma drogi wiodącej do Mołodycza gdzie chciałem dotrzeć gdyż tak można byłoby najszybciej dotrzeć do Jarosławia. A tak trzeba było zrobić solidną podkowę. Na domiar złego miejscowość Cewków wydawała się nie mieć końca. Wreszcie ukazał się drogowskaz na Sieniawę. Droga wiodła przez las i była praktycznie pusta. Można było więc nieco przyspieszyć. Ostatni fragment trzeba było pokonać drogą wojewódzką. Na szczęście jej nawierzchnia jest tak fatalna, że mało kto tamtędy jeździ. W samej Sieniawie zrobiłem sobie postój na obiad. W końcu w nogach miałem już ponad 100 kilometrów. 
Oczywiście nie uśmiechało mi się do Jarosławia jechać drogą wojewódzką więc pojechałem jedynie kawałek na Przeworsk i za mostem na Sanie skręciłem w pierwszą drogę w lewo. To najbardziej boczna z możliwych dróg wjazdowych do Jarosławia. Momentami nawierzchnia fatalna ale ruchu praktycznie zero a to było najważniejsze. I tak sobie jechałem pokonując kolejne kilometry. W końcu wjechałem do Jarosławia. Miasto kompletnie pozbawione jest infrastruktury rowerowej. Na dodatek mocno rozkopane przez co przegapiłem jeden skręt w prawo i wylądowałem w centrum. Wyszło na to, że zrobiłem małą rundę po mieście. W końcu wyjechałem na właściwą ulicę, którą dotarłem na rogatki Jarosławia gdzie dziś nocuję. 

Komentarze