Beskidzki rozruch z tarnowskim prologiem

Nikt tak nie potrafi urozmaicić podróży jak polskie koleje. Wczesnym rankiem ruszyłem najpierw pociągiem do Krakowa, gdzie przesiadłem się na pociąg do Tarnowa. Aby być w pełni sprawiedliwym trzeba zaznaczyć, że w obu pociągach były miejsca na rowery. Co ważne haki były na odpowiedniej wysokości i przerwy między jednym wieszakiem a drugim co sprawiło, że nie trzeba było się specjalnie gimnastykować z zawieszaniem Gwidona. Po wyładowaniu się w Tarnowie i taszczeniu Gwidona i sakw po schodach udałem się do kasy aby zakupić bilet w kierunku Nowego Sącza. W pierwszym okienku się nie udało. Dopiero w drugim zakupiłem niezbędny bilet. Ponieważ miałem aż trzy godziny do pociągu trzeba było coś z czasem zrobić. Przymierzałem się do odwiedzenia Muzeum Wincentego Witosa w Wierzchosławicach. Ale jak tylko usłyszałem, że na odcinku który chciałem pokonać trwają prace remontowe i infrastruktura rowerowa nie najlepsza zrezygnowałem z tego pomysłu. Odwiedziłem za to miejscowe Muzeum Etnograficzne gdzie prezentowane są obrazy jednego z miejscowych twórców a do tego na podwórzu jest kilka dawnych wozów cygańskich. 
Po krótkim spacerze udałem się na rynek, gdzie odwiedziłem nieźle zaopatrzony punkt informacji turystycznej. Była okazja również aby coś zjeść. Po małym obiedzie można było wrócić na dworzec. Tam załadowałem Gwidona w popularną osobówkę i ruszyliśmy w ostatnią tego dnia podróż PKP. Wysiadłem na stacji Stróże gdzie przy drodze minąłem obiekt miejscowego Kolejarza, który lata świetności dawno ma za sobą. Zawróciłem nieco w kierunku Tarnowa ale tylko po to aby podjechać do miejscowości Szalowa. Odległość ze Stróży to ledwie około 5 kilometrów w jedną stronę. A w Szalowej jest drewniany kościół wpisany na listę Pomników Historii Polski. Już w samej Szalowej musiałem pokonać koszmarny odcinek drogi. Na szczęście nie był zbyt długi i w końcu trafiłem do miejsca docelowego. 


Niestety obiekt zwiedziłem tylko z zewnątrz, gdyż przewodnik dostępny jest dopiero od czwartku. Po sesji fotograficznej zawróciłem do miejscowości Stróże. Stamtąd pojechałem na Grybów, skąd odbiłem na Ptaszkową. O ile sam dojazd do miejscowości nie był specjalnie męczący to już podjazd w samej Ptaszkowej tak. W pewnym momencie złapał mnie skurcz w prawej łydce. Nie było wyjścia trzeba było drobny uraz rozchodzić. A to oznaczało pieszą wspinaczkę na najwyższy punkt w miejscowości. Jak już go osiągnąłem znów wsiadłem na rower. Ból minął. Może i dlatego, że droga praktycznie cały czas była z górki. Toteż szybko osiągnąłem Królową Polską, Kamionkę Wielką i wreszcie Nowy Sącz gdzie stacjonuję. 

Komentarze