Tatarski tour po Podlasiu

Mocno świecące słońce od samego rana nie zwiastowało nic dobrego. Można było się spodziewać ciężkiego etapu. Nie przypuszczałem jednak, że będzie on aż tak trudny. 
Ruszyłem sobie z Supraśli drogą wojewódzką w stronę Bohonik, które były pierwszym moim celem w dniu dzisiejszym. Jechałem rano więc ruch nie był jeszcze zbyt intensywny. Ku mojemu zaskoczeniu teren nie był wcale płaski a dość mocno pofałdowany. Na Kopnej Górze, gdzie znajdują się mogiły powstańców listopadowych skręcam w lewo i śmigam boczną drogą w kierunku Bohonik. Do Starej Kamionki jechało się w miarę prosto. Potem było trochę kluczenia, ale ostatecznie udało mi się trafić do Bohonik. Miejscowy meczet tatarski obecnie przechodzi remont, ale bez żadnych problemów można wejść do środka i podziwiać jeden z Pomników Historii Polski. 
Kolejnym przystankiem mojego touru były Kruszyniany. Spora odległość dzieli obie miejscowości ale czas miałem w miarę dobry. Po drodze w miejscowości Babiki w spożywczaku sympatyczna ekspedientka poleca mi nieco inną trasę niż tę którą zakładałem. Faktycznie okazało się, że jechało się przyjemnie mimo upały i pagórków. W Jurowlanach praktycznie na wyciągnięcie ręki miałem granicę z Białorusią. Po dotarciu do Krynek trzeba było zrobić dłuższy postój na obiad. Jeszcze tylko 10 kilometrów pofałdowanego terenu i jestem w Kruszynianach. W miejscowym meczecie milion osób. W związku z powyższym trzeba było zadowolić się jedynie zwiedzaniem z zewnątrz. 


Z Kruszynian mogłem pojechać z powrotem do Krynek i dalej drogą wojewódzką do Supraśli. Postanowiłem jechać w kierunku miejscowości Gródek. I to był błąd aby nie powiedzieć wielbłąd. Wkrótce bowiem skończyła się droga asfaltowa a zaczęła szutrowy koszmar. Droga była tak piaszczysta, że momentami trzeba było prowadzić Gwidona. Odcinek niby tylko około 10 kilometrów ale czułem się jakbym pokonał z 50. Kiedy wydostałem się do cywilizacji w miejscowości Waliły Stacja byłem potwornie zmęczony. Na szczęście trafiłem na fragment Green Velo, który był asfaltowy. Nadrobiłem więc nieco czasu. Niestety z Załukach znów musiałem jechać koszmarnymi szutrami. 



Ten fragment Green Velo w wersji podlaskiej znów koszmarny. Droga nie utwardzona, piach wymieszany z potężnymi kamieniami a do tego dopuszczony ruch kołowy. I na to poszły grube miliony. Aż złość człowieka brała. Na szczęście ten odcinek nie był zbyt długi ale momentami Gwidona i tak trzeba było prowadzić. Tuż przed Królowym Mostem ucinam sobie dłuższą pogawędkę z turystami ze Szczecina. Na rogatkach Królowego Mostu obowiązkowe zdjęcie. 



Co ważne pojawiła się droga asfaltowa. Czy to oznaczało koniec szutrów? Nic z tych rzeczy. Za miejscowością Kołodno znów koszmarne szutry. Na szczęście w miarę przejezdne. I tak do samej Cieliczanki. Tam dopiero wskoczyłem na wydzielony pas do rowerów. Ostatnimi sił dotarłem do Supraśli bo co by nie mówić jazda od Kruszynian do Supraśli z małymi wyjątkami to była rzeźnia. 

Komentarze