Palmiry - ku pamięci ofiar niemieckiego bestialstwa

Gwidon od środy boryka się w kontuzją jakiej doznał na środowej trasie jaką zafundowali nam organizatorzy Zlotu. Nie mniej jednak próbuje dowieźć mnie do końca rajdu. Ale co tu kryć w poniedziałek wizyta w serwisie będzie obowiązkowa. Przewidując, że dziś organizatorzy znów niepotrzebnie będą nas gnać przez piachy po doprowadzeniu Gwidona do stanu używalności ruszyłem wyznaczoną przez siebie trasą. Już na początku natrafiłem na grupę ze Szczecina i Goleniowa, która wybrała taką sama trasę jak ja. Pojechałem więc z nimi. Jechaliśmy ścieżką rowerową a potem wyznaczonym pasem wzdłuż S7 aż do miejscowości Łomna. Tam przecinamy ekspresówkę i prosto asfaltem do Cmentarza Wojennego w Palmirach. Oczywiście, mimo że wyjechaliśmy później byliśmy przed grupą, gdyż oni oczywiście bez sensu po piachach jechali. Sam Cmentarz robi przygnębiające wrażenie. Mnóstwo krzyży, wśród wielu bezimiennych osób zamordowanych przez Niemców są groby wybitnego przedwojennego sportowca Janusza Kusocińskiego oraz Marszałka Sejmu Macieja Rataja. Nie lubię robić zdjęć w takich miejscach. Nieliczne zrobiłem tylko na potrzeby bloga.


Przechodzę fragment ścieżki dydaktycznej prowadzącej m. in. obok miejsc egzekucji. Przy Cmentarzu znajduje się Muzeum, w którym zobaczymy zdjęcia czy rzeczy osobiste pomordowanych osób. Z Palmir ruszam w kierunku Cmentarza Partyzanckiego w Wierszach. Droga koszmarna. Około 6 kilometrów okrutnych piachów przez co trzeba było Gwidona prowadzić przez większą część tego odcinka. Z ulgą przyjąłem moment kiedy dotarłem do celu. 


Kiedy grupa jedzie w kolejne piachy ja odbijam na drogę asfaltową. Dojeżdżam do drogi wojewódzkiej, która niestety jest bardzo ruchliwa. Szybko odbijam na Dąbrowę Nową. Był to zły pomysł bo droga koszmarna. A trzeba było jeszcze kawałek dojechać wojewódzką i skręcić w asfaltową drogę boczną. Jak się już wydostałem na asfalt to sobie śmigałem w kierunku miejscowości Granica. Po drodze kawałek szutrówką ale dobrej jakości. Chwilę przed Granicą znów ładny asfalt. Nieopatrzenie pojechałem szlakiem rowerowym i znów leśne dukty. Na szczęście niezbyt duży odcinek. W końcu docieram do Skansenu Budownictwa Puszczańskiego. A tam remont! Jechałem tyle kilometrów na próżno? Nie. Otóż jedną część można zwiedzać co uratowało sytuację. Jedna izba jest otwarta, drewutnia a w jednym z obejść w stodole ciekawa przyrodnicza wystawa. 


Nie ukrywam, że będę chciał tam jeszcze pojechać jak się oczywiście remont skończy. W drodze powrotnej nie powielam błędów jakie popełniłem jadąc do Granicy. Sunę praktycznie cały czas drogą asfaltową do w kierunku Modlina. Przecinam drogę wojewódzką i dalej a to asfaltem a to ścieżkami rowerowymi mknę w kierunku Czosnowa. W Jesionce odbijam w lewo na Dębinę bo jak podpowiedział mi jeden z autochtonów tam przejadę sobie pod S7. Był to dobry wybór zważywszy choćby na to, że był tam wydzielony pas dla rowerów. Z Dębiny jadę już ta samą drogą co rano. Jadę jeszcze do bazy Zlotu odebrać z wielkim trudem zdobytą Mazowiecką Odznakę Krajoznawczą w stopniu brązowym. Jest też okazja aby wreszcie zrobić pamiątkową fotkę z kolegami z Przedborza. 

Komentarze