Chwile grozy w drodze do Łomży

Korzystając z usług PKP nigdy nie wiem czym tym razem zaskoczy mnie nasz krajowy przewoźnik. Zawsze jest to jedna, wielka niespodzianka. Dziś np. kiedy wsiadłem do pociągu okazało się, że uszkodzony jest hak do przewożenia rowerów. Trzeba było więc trochę gimnastyki aby umieścić Gwidona tak aby przetrwał podróż pociągiem. Po pokonaniu pierwszej przeszkody można było jechać. Sama podróż przebiegła sprawnie i nim się obejrzałem wysiadłem na dobrze mi znanej stacji w Małkini. 
Tam zaczęła się właściwa część mojej wyprawy. Dość sprawnie dotarłem do miejscowości Ostrów Mazowiecka. Nie będę, że miasteczko mi się podobało. Początkowo wydawało mi się, że sprawnie przez nie przejadę. Niestety na jednej z ulic brak oznakowania o skręcie w lewo. Pojechałem zgodnie z wcześniejszym oznakowaniem i wyjechałem przy S8. Chcąc nie chcąc musiałem wrócić, kręcąc w ten sposób bez sensu osiem dodatkowych kilometrów. Przy wyjeździe z miasta chciałem jeszcze odwiedzić Muzeum Kresów. Niestety nie było nikogo kompetentnego kto mógłby mnie oprowadzić. W związku z tym musiałem obejść się smakiem. Ruszyłem zatem dalej w kierunku Łomży. Nie ma się co czarować. Jazda rowerem po drodze wojewódzkiej 677 to igranie z losem. Ledwie przejechałem kilka kilometrów aż tu nagle na centymetry mijają mnie dwa rozpędzone tiry, które zdawały się ścigać. Pęd powietrza zachwiał Gwidonem. Na szczęście nie jechałem zbyt szybko i zdołałem utrzymać kierownicę. Było bardzo groźnie. I to pytanie pewnie retoryczne. Gdzie Ci kierowcy mają rozum? Po tym incydencie tak trochę z duszą na ramieniu jechałem wyczekując momentu dojechania do Łomży. Na rogatkach tej miejscowości odbijam w prawo aby przebić się do DK 63. Krajówką jadę niewielki odcinek. Odbijam w prawo i spokojnie jadąc odnajduję moją bazę noclegową, która przypada mi do gustu.

Ucinam sobie jeszcze krótki panel dyskusyjny z bardzo miłą właścicielką i powoli się rozpakowuję. Będę tutaj do soboty. Jutro zaczniemy trochę eksplorować Podlasie i nie tylko...

Komentarze