Twarde zderzenie z Dolnym Śląskiem

Dolnośląskie to jedno z trzech województw gdzie mnie jeszcze nie zawitałem Gwidonem. Dziś przyszedł czas aby to nadrobić. Z uwagi na daleką odległość oraz fakt, że będę jeździł w górach postanowiłem wspomóc się nieco polskimi kolejami. Nie ma co ukrywać. Osoba, która projektowała haki na roweru w pociągach Pesa typu Dart powinna dostać Nobla z głupoty. Mimo, że jest w nich miejsce aby haki były wyżej są one jakieś 10-15 centymetrów za nisko wkręcone przez co trzeba trochę umiejętności akrobatycznych aby zawiesić rower nie łamiąc przy tym szprych. Po tych wstępnych przebojach można było wyruszyć do miejscowości Jaworzyna Śląska skąd rozpocząłem moją dzisiejszą podróż. Po wydostaniu się z dworca pojechałem do miejscowego Muzeum Kolejnictwa. Stali czytelnicy bloga wiedząc, że lubię tego typu skanseny. A ten warto odwiedzić. Ma bowiem bardzo bogatą kolekcję. Wśród wielu eksponatów są oczywiście lokomotywy z różnych okresów jak również wagony, w których odbywała m.in. deportacja ludności niemieckiej po II Wojnie Światowej. 


Miałem trochę szczęścia gdyż okazało się, że dziś wstęp jest bezpłatny. Po zwiedzaniu można było ruszyć w kierunku bazy noclegowej w Jedlinie Zdrój. Pierwsze kilometry przywitały mnie lekkimi pagórkami, które towarzyszyły mi do rogatek Świdnicy. Przed tą miejscowością odbijam w lewo na obwodnicę. Niby dwupasmówka, ale zakazu jazdy rowerem nie ma więc pojechałem. Uniknąłem w ten sposób przejazdu przez Świdnicę. Po opuszczeniu obwodnicy kawałek musiałem przejechać DK 35. Co by nie mówić był to odcinek o tragicznym stanie nawierzchni. Ale najgorsze miało dopiero nadejść. Po odbiciu na Witoszów Dolny droga była jeszcze gorsza. Dziura na dziurze, dziurą poganiana. Niestety Gwidon tego nie zniósł. Przy skręcie w drogę wojewódzką na Wałbrzych trach. Poszła dętka w przednim kole. A to dopiero był 17 kilometr trasy. Cóż? Trzeba było wymienić i założyć starą, połataną, która nie raz już mi pomogła. Jak już się uporałem z wymianą dętki okazało się, że czeka mnie około 4 km podjazdu. I co by nie mówić do łatwych to on nie należał. Po jego pokonaniu czekała na mnie wspaniała nagroda. Od ronda w Starym Julianowie mogłem jechać pięknie przygotowana i co ważne asfaltową ścieżką rowerową, która poprowadziła mnie nie tylko do Wałbrzycha ale również wyprowadziła w obrzeży tego miasta. A za Wałbrzychem już Jedlina Zdrój. Jeszcze tylko parę kilometrów i melduję się w bazie noclegowej.
Pokonany dziś dystans? Ledwie 33 km, które jednak na niektórych odcinkach dało się odczuć.

Komentarze