Szturm na twierdze Kłodzko i Srebrna Góra

Każda moja wyprawa rowerowa ma swój "królewski" etap. Taki przypadł dziś. Wiedziałem, że czeka mnie dużo podjazdów stąd ruszyłem wcześnie rano tak aby około 9:00 być w Kłodzku czyli pierwszym docelowym miejscu, które zamierzałem dziś zwiedzić. Z Jedlina Zdroju ruszyłem w kierunku Nowej Rudy. Pierwsze kilometry z górki potem już pod górę. W Świerkach postanowiłem zastosować skrót na Włodowice tak aby nie jechać cały czas droga wojewódzką tylko nieco bokiem wzdłuż granicy z Czechami. Nie powiem aby to był mądry wybór. Nie dość, że czekały mnie dwa bardzo duże podjazdy to jeszcze po katastrofalnej nawierzchni. Nawet na zjazdach nie dało się rozwinąć większej prędkości. Kiedy wreszcie przejechałem ten biedaszyb mogłem się nacieszyć nową nawierzchnią drogi wojewódzkiej, którą chyba specjalnie dla mnie dzień wcześniej rozwijali. Dobra nawierzchnia to i lepsza jazda. Sprawnie mijały kolejne kilometry. Niestety przed Kłodzkiem natrafiłem na roboty drogowe co nieco spowolniło moja jazdę. Po dojechaniu do Kłodzka udało mi się zlokalizować trasę podziemną gdzie sympatyczny pan powiedział, aby zaczął od twierdzy a Gwidona zostawił u nich pod opieką w holu. Śmigam na górę do kasy w twierdzy. Tam pani mi mówi, że spóźniłem się trzy minuty i muszę czekać pół godziny na następna grupę. Zaraz, chwila. wszak państwo kupujący przede mną mogli dołączyć do grupy a ja nie? Możecie sobie wyobrazić jak skończyło mi ciśnienie. Wywiązała się karczemna awantura. Interweniował sam kierownik. Na nic się to zdało. Musiałem czekać bez sensu pół godziny. Cóż ze strony pani w kasie zabrakło nie tylko dobrej woli ale i wyrozumiałości o szacunku dla przejechanych kilometrów nie wspominając. Po kilku minutach pan kierownik chyba się zreflektował, że się źle zachowali i przyszedł łagodzić sytuację. Niestety za późno.
Co do samego zwiedzania to oczywiście warto. Nie tylko z uwagi na labirynty czy ogrom budowli. Z twierdzy jest znakomity widok na miasto. A warto podkreślić, że w twierdzy kręcono ostatni odcinek Czterech Pancernych i Psa. Ten w którym Pawłow rozbraja ładunek mający wysadzić twierdzę.


Górną część twierdzy zwiedzam sam bez przewodnika dzięki czemu odrobiłem czas stracony na czekaniu. Z Twierdzy Kłodzko ruszam na dół aby zwiedzić podziemną trasę. Okazuje się, że zwiedza się samemu bez zbędnego czekania. Na dodatek mam jeszcze 10 procent rabatu. Niby nie dużo, ale zawsze miło. Sprawnie zwiedzam podziemia. Wracam po Gwidona po czym kieruję się na kamienny most. Później kieruje się w drogę powrotną. W Bierkowicach odbijam na Wojbórz. Wszystko po to aby przebić się do twierdzy w Srebrnej Górze. I zaczął się jeden podjazd. W sklepie w Wojborzu gdzie zaopatruje się w oranżadę dowiaduje się, że teraz w zasadzie tylko pod górę. I faktycznie jakieś 6 km ciągłego podjazdu. Potem zjazd serpentynami i jestem w Budzowie. I zaczyna się wspinaczka pod Srebrną Górę. Już w samej miejscowości non stop w górę. Dużym fragmentem po kostce brukowej niczym na Paryż - Roubaix. Na 76 km muszę się zatrzymać aby uzupełnić płyny. Jeszcze kilometr i jestem u podnóży twierdzy. Do samego miejsca docelowego jeszcze kilometr. Ostro, serpentynami w górę. Nie ma mowy abym dał radę tam wjechać zwłaszcza po nawierzchni, która jest tak zniszczona jak Warszawa po II Wojnie Światowej. Gramolę się więc pod górę z Gwidonem. W kasie pani mówi mi, że zwiedzanie z przewodnikiem zaczęło się pięć minut temu, ale spokojnie mogę dołączyć do grupy jeśli chcę. Można? Można, tylko trzeba chcieć. A może pracownicy z twierdzy w Kłodzku powinni udać się do Srebrnej Góry i podpatrzeć jak się dba o turystów. Tak czy owak częściowo sam, częściowo z grupą zwiedzam twierdzę, która może nie jest tak imponująca jak tak w Kłodzku ale warta odwiedzenia.


Po zwiedzeniu nie ryzykuję zjazdu w dół. Sprowadzam Gwidona i dopiero na drodze głównej wsiadam i jadę. Najpierw nieco w dół przez co nieco odpocząłem. Potem trochę pagórków z przerwą na zakupy w Woliborzu. Po wyjechaniu na drogę główną chwilę nią jadę ale szybko uciekam do Nowej Rudy, gdzie jadę dobrze mi już znaną ścieżką rowerową. Za Nową Rudą między 95 a 105 km walczę z kryzysem. Wlokę się strasznie. Po tych ciężkich 10 km kryzys puszcza. Pewnie częściowo dlatego, że zaczyna się odcinek zjazdowy. W Głuszyce jeszcze mala przerwa na Grześka i ruszam do Jedliny Zdroju. Tam końcowy podjazd, który mocno mnie męczy. A ten ostatni pod bazę noclegową ostatecznie dobija. Na mecie mimo potwornego zmęczenia przebija się radość. W końcu przejechałem dziś blisko 121 km.

Komentarze

  1. W Kłodzku byłam kilka razy, bo wszystkie atrakcje w jeden dzień są ciężkie do zwiedzenia. Zawsze zatrzymuję się tam na obiad, jak jestem przejazdem :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej... ja często mam wrażenie, że pracownicy tego typu miejsc siedzą tam za karę. Pani z łaską sprzedaje bilety, pani uprzejmie informuje, że butki ochronne trzeba założyć, a na końcu jeszcze się wydrze: zakaz fotografowania! Nie lubię tej polskiej nieuprzejmość muzealnej. Jakby każdy tam siedział za karę. A pomyśleć, że jak byłam mała chciałam pracować na jakimś zamku (nie straszyć tylko pilnować eksponatów). A co do samego wpisu to podziwiam za te kilometry, oj podziwiam...

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę przyznać, że trasa godna podziwu :) Zwiedzanie tamtejszych okolic rowerem to naprawdę dobry pomysł i chyba sama chętnie spróbuję. Ale najpierw musiałabym znaleźć gdzieś w okolicy jakieś wygodne noclegi. Kotlina Kłodzka jest tak duża, że w jeden dzień wszystkiego na pewno bym nie objechała. Może masz jakieś propozycje?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam. Bardzo chętnie podpowiem jak zorganizować dobrą bazę wypadową na rower. Mam też kilka tras opracowanych. Część w tym roku pokonałem i opisałem na blogu. Zachęcam do czytania. Ewentualnie proszę o maila z pytaniami to chętnie pomogę.

      Usuń

Prześlij komentarz