Wiślana trasa zlotu UECT

Nie licząc dojazdu na zlotu dziś wypadł tzw. królewski etap podczas Europejskiego Tygodnia Turystyki Rowerowej. Będąc kilka lat temu w tych okolicach nie zdążyłem zwiedzić zamku w Baranowie Sandomierskim, który słusznie nazywany jest Małym Wawelem. Dziś najdłuższy wariant trasy Wiślanej przewidywał m.in. wizytę w Baranowie Sandomierskim. Decyzja była krótka. Jadę najdłuższą wersję trasy jaką na dziś przygotowano.
Tradycyjnie już jako rozruch miałem 30 km dojazdu do Kurozwęk. Stamtąd tuż po godz 9:00 ruszyliśmy na trasę. Pierwsze kilkanaście kilometrów to był istny pęd. Wyglądało to tak jakby to nie był rajd rowerowy tylko wyścig kolarski. Nie tak to powinno wyglądać. Po 13 km rowerowego szaleństwa po krótkim leśnym odcinku chyba zdano sobie sprawę, że taki pęd nie ma sensu. Zatrzymano się aby poczekać na resztę. Ja postanowiłem, że w czymś takim nie będę brał udziału i pojechałem swoim tempem dalej. W miejscowości Ruda zatrzymałem się na oranżadę. Podczas mojego postoju minęła mnie cała grupa. W miarę szybko jednak dojechałem do peletonu. Jechałem sobie z tyłu. Po dojechaniu do Połańca byłem zdumiony, że nikt nie pomyślał o tym aby podjechać pod kopiec Tadeusza Kościuszki. Postanowiłem, że peleton niech jedzie a ja sobie pod kopiec podjadę. Tak też zrobiłem, podobnie zresztą jak parę innych osób. 


Z Połańca obok elektrowni pojechałem do miejscowości Tursko Małe. Tam stacjonował główny peleton. Udało mi się nawet załapać na prowiant, który był przewidziany dla uczestników dwóch najdłuższych tras. Woda, banan i batonik na długiej trasie zawsze są w cenie. Ruszam dopiero wówczas jak wszyscy opuścili miejsce postoju. W drodze do Baranowa Sandomierskiego przejeżdżałem m.in. przez kolejowy most na Wiśle. Takie fajne urozmaicenie trasy dzisiejszego etapu. Jadąc własnym tempem dogoniłem główną grupę. Wjechaliśmy na teren zamku w Baranowie Sandomierskim. Parę ładnych lat temu byłem tutaj ostatni raz. Wracają stare wspomnienia. Nie są one dla mnie łatwe. 


Nie chce mi się czekać prawie godzinę na przewodnika. Ruszam więc dalej. Trochę źle oznaczony wyjazd z zamku i trochę niepotrzebnie pokręciłem się po miejscowości. Dopiero panie z Poczty Polskiej wskazują mi drogę do przeprawy promowej. Pokonuję ją wraz z czwórką innych uczestników zlotu.


Po przeprawie przez Wisłę, za którą płacę dwa złote w miejscowości Otoka przez niezbyt dobre oznaczenia gubię na trochę trasę. W Osieku zaczyna padać. Chronię się na przystanku. Deszcz szybko przestał padać a ja wkrótce odnajduję szlak. I tak bocznymi drogami kieruje się w kierunku bazy zlotu choć do pokonania mam jeszcze znaczny dystans. Co chwilę mijam lub jestem mijany przez innych uczestników zlotu. W miejscowości Wiśniowa zajeżdżam do dawnego pałacu rodu Kołłątajów, w którym mieści się obecnie szkoła oraz przedszkole. Bocznymi asfaltowymi i częściowo leśnymi drogami dojeżdżam do Kurozwęk. Na liczniku 138 km. Jadę w kierunku mojej bazy noclegowej. W okolicach Korytnicy zaczyna padać. Ale mała chmurka więc i deszcz szybko ustaje. Na 150 km melduje się w barze u pani Ani skąd właśnie pisze relację. Do pokonania mam jeszcze jakieś 18 km. 

Komentarze

  1. Nie słyszałem o tym złocie a to niezła impreza widzę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowity wynik - podziwiam! Dobrze, że tylko chwilę padało i wyjazd był udany��

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluję wyniku. Podróże rowerem zdecydowanie są zdrowsze, ale mają również swój niesamowity urok, ponieważ ograniczania prawie nie istnieją

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękna ilość przebytych kilometrów :) ja bym umarła... ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz