Koszmarny powrót ze Zlotu UECT

Chyba każdy z nas zna powiedzenie mówiące o tym, że wszystko co dobre szybko się kończy. Skończył się też 67. Centralny Zlot Turystów Kolarzy połączony z XIV Europejskim Tygodniem Turystyki Rowerowej.
Sobotni poranek przywitał mnie mżawką, która nie zapowiadała nic dobrego. Tuż po 7:00 rano wyruszyłem z Cisowa, który stanowił moja bazę. Kierowałem się na Daleszyce. Po dotarciu do tejże miejscowości pojechałem na Borków i Radomice. Przez cały czas mniej lub bardziej padało. W Radomicach jestem już cały mokry. Kupuję napój w sklepie przy okazji pytając jak jechać na Morawicę. Po krótkim postoju ruszam dalej i przez Łabędziów docieram do Morawicy. Przestaje padać. Podkręcam więc nieco tempo jadąc w kierunku Chęcin. Pagórkowaty teren dalej mi się mocno we znaki. Wolny tempem dojeżdżam do Chęcin. Patrząc na górujący nad okolicą zamek zatrzymuję się na odpoczynek. Deser lodowy i gofry z bitą śmietaną mają dodać mi nieco energii. 


Znów zaczyna padać a tu trzeba jechać dalej. Chęciny są całe rozkopane przez drogowców co w połączeniu z brakiem oznakowań sprawia, że nie udaje mi się wyjechać na drogę wiodącą do miejscowości Małogoszcz. Jadę nieco inaczej denerwując się na drogowców, że będę musiał kluczyć do okolicznych wioskach. Na domiar złego nie dość, że deszcze się wzmaga to jeszcze wieje mi w twarz. Co chwilę wyciągam mapę aby zobaczyć jak jechać w kierunku Krasocina. W efekcie mapa szybko została cała zmoczona i porwana. Trzeba będzie kupić nową bo ta już do niczego się nie nadaje.
Jadąc przez Miedziankę i Zajączków wylądowałem w Wiernej Rzece. Tam źle pojechałem w wyniku czego dotarłem do miejsca, w którym skończył się asfalt. Musiałem się wrócić. W końcu dojechałem do miejscowości Gnieździska. Mam do wyboru robić pętle przez Łopuszno, albo jechać prosto i próbować dotrzeć do drogi głównej wiodącej do Włoszczowy. W pewnym momencie wyjeżdżam na drogę główna i jak jechać? Drogowskazu brak. Jadę w prawo. Po 2 km pokazuje się napis Występy. Czyli trzeba wracać i jechać w drugim kierunku. Na szczęście przestało padać. W końcu wyjeżdżam na drogę główną. Przez Krasocin dotarłem do Włoszczowy. Na wiadukcie kolejowym na 101 km robię przerwę na jedzenie. Zaczyna potwornie wiać. Mozolnie pokonuję kolejne kilometry. W Kurzelowie robię przerwę na uzupełnienie zapasów jedzenia.
Śmigam dalej. Na niebie pojawiają się ołowiane chmury. Na granicy województw świętokrzyskiego i łódzkiego zaczyna potwornie padać. Po prostu ściana deszczu. Po dotarciu do Maluszyna jestem cały mokry. Za chwile znów pojawia się słońce. Ale na krótko. Szybko się wysuszyłem więc w Silnicy kolejna nawałnica. Najgorsze udaje mi się przeczekać na przystanku autobusowym. Powolutku docieram do Żytna. Pada coraz słabiej. Wolno mijają mi kolejne kilometry. W Gidlach na 141 km nieoczekiwanie spotykam się z moją szefową ze szkoły. Krótko rozmawiamy i ruszam dalej. Do pokonania pozostało mi ostatnich 14 km.  

Komentarze