Szczęśliwy powrót do kraju...

Ostatniej nocy na Ukrainie nie było mi dane choćby trochę się wyspać. Po północy rozpętała się straszna burza a ja musiałem wstać o godz. 5:00 czasu polskiego aby zdążyć na pociąg z Przemyśla do Częstochowy.
Zakładałem, że część drogi pojadę na Krakowiec a potem odbije na Gródek, aby nie pokonywać drugi raz tej samej drogi. Tradycyjnie już pokręciłem się po Lwowie robiąc rundę wokół miasta. A koniec końców i tak wyjechałem przy głównej drodze wiodącej do Szegini i dalej na Przemyśl. Cóż widocznie tak musiało być. Założenia były proste przed 11:00 dotrzeć na przejście graniczne i później do Przemyśla.
Opuszczając Lwów trochę żałowałem, że nie udało mi się zwiedzić zamku oraz dotrzeć do dawnej fabryki wódek i likierów Baczewskich.
Po wydostaniu się ze Lwowa miałem prostą drogę do granicy. Kilometry całkiem sprawnie nabijały się na licznik. Tak sobie jechałem rozmyślając co mnie spotkało na Ukrainie i jak będzie z przekroczeniem granicy. Za Gródkiem na 60 kilometrze zatrzymałem się na chwil kilka aby naoliwić łańcuch, który wczoraj zostało mocno doświadczony na wołyńskich polach.
A za Gródkiem już tylko Sądowa Wisznia gdzie robię zapasy jedzenia. Jeszcze tylko Mościska, Wolica, w której zakupuję pół litra najdroższej wódki i Szegini. Tam kupuję czekolady i ruszam na przejście piesze.


Jest godzina 10:58, a więc rewelacyjny czas. Wchodzę na odprawę po stronie ukraińskiej. Zero ludzi. Tradycyjnie dwa okienka w jednym stempel a w drugim... Pan każe mi zdjąć kask, aby przekonać się czy ja to ja. Tożsamość potwierdzona. Nikt nie pyta czy i co przewożę do Polski. Opuszczam więc budynek i idę w kierunku polskiego przejścia. Tam z prawej strony cała masa tzw. mrówek. Ale ja pomny przeczytanych w internecie wiadomości kieruje się na lewą stronę, gdzie przechodzą obywatele Unii Europejskiej. Nie spodziewałem się, że kiedyś to napiszę, ale chyba pierwszy raz doceniłem naszą obecność w tej imperialistycznej strukturze. W budynku kilka osób. Wchodzę i pytam czy mi otworzą drzwi bo z rowerem przez kołowrotki się nie da. Celnik informuje mnie, że za chwilę mnie wpuszczą bo trwa właśnie kontrola osobista jednej z Ukrainek. To oznacza jedno. Przemyt prawdopodobnie papierosów. Po chwili zostaję wpuszczony. Pan na odprawia pyta czy zgłaszam jakieś towary. Owszem pół litra wódki i dwa piwa. A papierosów nie... Zapytał z niedowierzaniem celnik. Kazał mi otworzyć sakwy. Tam wszystko co zgłosiłem. Celnik puszcza mnie dalej aby w drugim okienku odznaczyli sobie, że szczęśliwie wróciłem do kraju. W tym samym momencie z pokoju wychodzi celniczka i rozpłakana Ukrainka, która została złapana na przemycie. Na nic zdają się prośby. pani ma dwa wyjścia. Albo wrócić do siebie i zostawić nadmiar towaru albo przez dłuższy czas nie przekroczy granicy.
Odbieram paszport. Cała procedura trwała 20 minut. Idę w kierunku przygranicznego bazarku. Po opuszczeniu przejścia opieram o płot Gwidona a sam przysiadam ciesząc się, że jestem już w Polsce. Chwila zadumy i idę dalej. Przy bazarku dopadają mnie przygraniczne "mrówki" oferując wódkę i papierosy. Te ostatnie mi są niepotrzebne. Pół litra wódki też mi przecież wystarczy. Mówię, że nie mam złotówek tylko trochę hrywien. Panie mówią, że hrywny mogą być. Pomny tego, że wczoraj ludność mi bardzo pomogła dziś się odwdzięczyłem kupując za prawie wszystkie hrywny, które mi zostały alkohol.
Ładuję trzy flasze do sakwy. Dzwonię do Małgorzaty informując, że żyję i jestem już w kraju.  Jadę na Przemyśl. Zaczyna padać. Ale kilometry szybko mijają. Na przemyskim rynku jem obiad. Nie odmawiam sobie także 40 gram najlepszej przedwojennej a jakże lwowskiej wódki za szczęśliwy powrót. Jeszcze na chwil kilka przysiadam obok Szwejka i jadę na dworzec. Pakuję Gwidona i ruszamy do Częstochowy a stamtąd drugim pociągiem do Radomska.     

Komentarze