Lwowski Skansen i Łyczaków

Wyspać się to ja się dziś nie wyspałem. W głowie kotłowały mi się myśli jak sobie poradzę z przekroczeniem granicy, a przede wszystkim już po przekroczeniu granicy. 
Kilka minut po 5:30 wyruszyłem z Przemyśla w kierunku Medyki. Kilometry mijały na liczniku dość szybko. Już w samej Medyce chwila zawahania czy jechać bezpośrednio na przejście czy tez wjechać do samej miejscowości i tam poszukać przejścia dla pieszych. Wybrałem ten drugi wariant. Po dotarciu w okolice przejścia granicznego zacząłem bezskutecznie poszukiwać przejścia dla pieszych. Wszystko przez brak jakichkolwiek oznaczeń. W końcu jedna z pań mnie pokierowała. 
Zaopatrzony w wiedzę jak przekroczyć przejście piesze ruszyłem na odprawę. Była 6:40 czasu polskiego. Przez kołowrotek przejść z Gwidonem nie dało rady więc dzwonię dzwonkiem aby puszczono mnie osobnymi drzwiami. Ku mojej radości drzwi się otwarły. Pan ze straży granicznej zobaczył sobie paszport i puścił mnie dalej. Krótki spacer i jestem na przejściu już po stronie ukraińskiej. Pani w okienku wbija pieczątkę i ruszam. A tu pan z okienka obok prosi mnie o paszport. Patrzę na niego i nie wierzę. Wypisz, wymaluj Staszek Czerczesow. Okazało się, że pan musiał sobie wbić w komputer, że przekroczyłem granicę. Odbieram paszport, patrzę na zegar na liczniku. Cała procedura związana z przekroczeniem granicy zajęła mi raptem 7 minut. 
Po ukraińskiej stronie wymieniam złotówki na hrywny bo jest korzystniejszy kurs i jadę w kierunku Lwowa. W teorii mam do pokonania około 80 km. Czas więc zaczynać moją podróż po dawnych wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej. 
Na drogę nie mogę narzekać. Jadę cały czas prosto. Kilometry mijają bardzo szybko. Mijam kolejne miejscowości pokonując dość pagórkowaty teren. Jadąc zastanawiam się jak to będzie we Lwowie. W końcu to duże miasto. Tak jadę i jadę. Za Gródkiem zatrzymuję się, aby uzupełnić zapasy jedzenia i picia. Ze względu na fakt, że nie było sklepu zatrzymałem się na stacji benzynowej. I tam pan przy wydawaniu reszty chciał mnie oszukać. Kwota może niezbyt imponująca bo było to ledwie 50 kopiejek a więc jakieś 7-8 groszy, ale liczy się fakt. 
W następnej miejscowości kupuję picie w sklepie. Na 94 kilometrze docieram na rogatki Lwowa.


Przy tabliczce z napisem Lwów stoi czterech miłych jegomości. Jeden z nich sam proponuje, że zrobi mi pamiątkową fotografię. Namawia też jednego z swoich kompanów aby ten również stanął do zdjęcia. Ale ów jegomość słusznej postury się nie zgodził. Kilka ujęć na tle tabliczki i ruszam dalej. Początkowo drogą główną. Od czasu do czasu prowadziłem rower bo nie było innego wyjścia. Czasem śmigałem ścieżkami rowerowymi, które jak w Polsce zaczynały się i kończyły ot tak sobie. W pewnym momencie zgubiłem główną drogę i nie ma się co czarować zgubiłem się, a właściwie jechałem w inną stronę niż powinienem. Co jakiś czas zaglądałem do mapy. Ale to niewiele pomogło, bo kręciłem się jak Żyd po pustym sklepie. W końcu jedna pani zlitowała się nade mną i wytłumaczyła mi jak dojechać. Trzymałem się więc pomników. Jak odnalazłem pomnik Adama Mickiewicza było mi już łatwiej. Jak dotarłem do Nekarskiej to już byłem bardzo blisko. Jeszcze tylko przebitka przez Czechowa i jestem na Łyczakowskiej. Myślę sobie jest dobrze. A tu guzik. Remont i objazd. O nie. Nie będę jechał żadnym objazdem. Nie zwracając uwagi na robotników przez plac budowy dotarłem do mojego miejsca noclegowego. Chwila odpoczynku i ruszam na zwiedzanie Lwowa. Cele miałem dwa: Skansen i Cmentarz Łyczakowski. 
Uzbrojony w mapę idę na Gaju Szewczenki gdzie znajduje się urokliwy Skansen. Mamy tam chaty z terenów dawniejszej Bojkowszczyzny, Łemkowszczyzny, Huculszczyzny, Wołynia Podola, Pokucia. Niestety nie mam szczęścia bo dziś wtorek a sklepy z pamiątkami i chaty, w których są ekspozycją są pozamykane. Trochę szkoda, ale co zrobić.


Po godzinnym spacerze idę w kierunku Cmentarza Łyczakowskiego. Najpierw odwiedzam groby m.in. Marii Konopnickiej, Gabrieli Zapolskiej, Juliana Ordona. Kierując się w kierunku Cmentarza Obrońców Lwowa mijam monumentalny grobowiec rodu Baczewskich, który słynął przed wojną z produkcji wódki. Sprawnie docieram do tzw. Cmentarza Orląt Lwowskich. Miejsce to robi na mnie bardzo duże wrażenie, mimo, że raz już tu byłem. Od mojej pierwszej wizyty minęło kilkanaście lat. Ni ukrywam, że czułem dumę z faktu, że w setną rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę mogłem oddać hołd obrońcom Lwowa. 


Nie będę tutaj opisywał smutnych losów tego miejsca. Dość powiedzieć, że był on niemal całkowicie zniszczony. I chwała polskim władzom, że doprowadziły do jego odbudowy. Należała się ono blisko trzem tysiącom poległych obrońców Lwowa, z których najmłodsi mieli ledwie kilkanaście lat.  

Komentarze

  1. Chciałbym w końcu kiedyś dotrzeć na Cmentarz Orląt Lwowskich, niesamowite (o ile wypada tak mówić o cmentarzu) miejsce.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję wyprawy i powodzenia na następnych :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja również gratuluję wyprawy i rozumiem całkowicie pokonanie objazdu po swojemu. Na końcu drogi jest to chyba najgorsza przypadłość, zwłaszcza na rowerze. Zwykle wybieram krótsze trasy (40 km) bo wiem ile jestem w stanie przejechać. Kiedyś zrobiłam sporo więcej i ledwo dojechałam. A że nie jestem typem sportowca, więc satysfakcja była, ale nie tak duża jak powinna. Pozdrawiam serdecznie i do usłyszenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze tylko dopiszę, że czekam na więcej zdjęć z tej wyprawy. Pozdrawiam

      Usuń
  4. Przypomniała mi się moja wizyta we Lwowie wiele, wiele lat temu ;) Pamiętam, że niesamowicie mi sie to miasto podobało, choć pewnie od tamtego czasu wiele się zmieniło ;) Super wycieczka!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz