Jak mawiał Skrzetuski: na Zbaraż...

Opuszczając gościnny Lwów zdawałem sobie sprawę, że czeka mnie bardzo wymagający etap moich wojaży po Ukrainie. Nie spodziewałem się jednak, że nastąpi swoista kumulacja. Ale po kolei...
Na dzisiejszy etap ruszyłem tuz po godzinie 6:00 lokalnego czasu. Już na "dzień dobry" przywitały mnie pagórki, które towarzyszyły mi przez cały dzisiejszy etap. A to był dopiero początek niespodzianek. Już na pierwszych kilometrach w Winnikach napotykam na objazd ze względu na remont kawałka drogi. Miałem dobre chęci i chciałem jechać tym objazdem, ale po kilometrze się rozmyśliłem i zawróciłem pokonując bez niczyjej zgody remontowany odcinek. Tak sobie jechałem i jechałem jak mawiał Rzędzian z Ogniem i mieczem, robiąc co jakiś czas przerwy na jedzenie i uzupełnianie zapasów picia. Aż tu nagle za Złoczowem na 78 km trasy widzę podążającego w przeciwną stronę rowerzystkę z sakwami i to na dodatek z Polski. Pan Tadeusz spod Żywca podjechał do mnie. Dobrą chwilę rozmawialiśmy wymieniając się spostrzeżeniami z naszych podróży. Mój rozmówca jechał aż znad Morza Czarnego. Tylko pozazdrościć takiego wyczynu!
Rozmawiało się bardzo miło, ale trzeba było jechać dalej. Na 82 km po pokonaniu dość dużego podjazdu dopadł mnie kryzys. Musiałem zrobić przerwę na jedzenie. Po krótkim odpoczynku ruszyłem dalej w kierunku Tarnopola a właściwie Zbaraża bo tam chciałem najpierw pojechać. 
Minąłem Zborów i trzy kilometry przed Tarnopolem zboczyłem na lewo skręcając w rodzaj obwodnicy miasta. Droga tragedia. Wyboje takie, że Gwidon co chwilę podskakiwał. Z mapy wynikało, że jadąc na Zbaraż mogę zastosować skrót oszczędzając jakieś 5 km. Jest skręt na Łozową. Niby wszystko się zgadza, ale starsza pani siedząca na przystanku mówi mi, że tędy nie da się dotrzeć do Zbaraża. Jadę więc dalej obwodnicą. Objechałem cały Tarnopol i wyjechałem z drugiej strony miasta. W końcu pojawiła się tabliczka Zbaraż. Czeka mnie jeszcze tylko kilkanaście kilometrów. Z drogi głównej jeszcze odbitka w prawo. Parę pagórków i jestem w Zbarażu. Jadę w kierunku zamku. Jest kierunkowskaz, że trzeba skręcić w prawo. To skręcam a tu szkoła czy jakiś inny budynek użyteczności publicznej. Prowokacja, jak nic prowokacja. Napotkana starsza pani tłumaczy mi jak dojść do zamku. Jak nie trudno się domyślić trzeba zasuwać pod górę i to jeszcze co jakiś czas pokonując schody. Wreszcie docieram do zamku. 


Kupuje bilet wstępu oraz dodatkowy, który umożliwia fotografowanie. Zaczyna padać. Myślę sobie jednak, że może przestanie jak skończę zwiedzać
Warownia, w której w 1649 roku z resztkami wojsk przez Kozakami Chmielnickiego schronił się Jeremi Wiśniowiecki. I to stąd do króla miał się przedostać Jan Skrzetuski. Zamek, który pierwszy raz zwiedzałem kilkanaście lat temu w ostatnim czasie przeszedł gruntowy remont. 
Robi się trochę późno, więc trzeba wracać. Przestało padać. Niestety tylko na krótko. Od 165 km zaczęło padać na tyle intensywnie, że do Tarnopola dojechałem cały mokry. A tu jeszcze hotel trzeba znaleźć. Pytam w serwisie rowerowym jak tam dojechać. Pan mechanik niestety nie wie. Pytam go więc o ulicę Bandery bo to w tamtym kierunku muszę jechać. Mój rozmówca od razu mówi, że muszę jechać do ronda i tam w prawo. tak też zrobiłem. W strugach deszczu przejechałem ulicę Bandery, następnie Ruską docierając do jeziora. Jeszcze tylko skręt w lewo i już jestem przy hotelu. Okazuje się, że pokoje mieszczą się na drugim piętrze domu handlowego. Czyli na dobicie muszę po schodach wtaszczyć Gwidona. Ale to już nie ma znaczenia. Grunt, że udało mi się trafić. Spoglądam na licznik. Ten wskazuje ponad 180 przejechanych kilometrów.

Komentarze

  1. Mam ogromny szacunek dla tych,którzy zwiedzają świat,czy to bliski,czy daleki , nie w lektyce...ale inaczej,po swojemu.
    Ty zwiedzasz na rowerze i jesteś narażony na różne warunki pogodowe.
    Wkładasz w to dużo wysiłku.
    Chylę czoła !
    Życzę Ci wspaniałych podróży,wrażeń i podtrzymywania tej pasji,którą masz w sobie!
    Zwiedzaj i dziel się tym ze światem.
    Muszę poczytac wszystkie odcinki Twoich podrózy,aby to ogarnąc.
    Serdecznie pozdrawiam-)
    Irena

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję takich wojaży rowerowych :-)) Ja sama nie wiem czy bym się na takie coś pisała (bo nie sądzę bym dała radę, choć kiedyś bardzo chciałam jechać rowerem jakiś spory kawałek). A tym bardziej gratuluję zwiedzania w ten sposób Ukrainy! Szerokiej drogi!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakie ceny biletów wstępu? I czy warto?
    Kto oglądał czy czytał Ogniem i mieczem to myślę że raz w życiu powinien się wybrać :)
    Swoją drogą Twój dystans to blisko mojego życiowego rekordu :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz