Piekielny tour po wschodnich rubieżach Polski

Prognozy pogody na piątek nie pozostawiały złudzeń. Miało być jeszcze cieplej niż w czwartek. Oczywiście nie zniechęciło mnie to do odstąpienia z realizacji planów podróżniczych. A te były wyjątkowo bogate. 
Ruszyłem więc na Cyców w kierunku DK 82. Po kilku rozruchowych kilometrach skręcam w lewo i pędzę na Włodawę. Po drodze zatrzymuje się w miejscowości Wytyczno. Kiedyś kolega Rafał zapytał mnie czy w 1939 roku Polacy walczyli z Armią Czerwoną. Tak owszem. Jeden z takich bojów w granicach obecnego państwa polskiego miał miejsce właśnie w Wytycznie. To tam żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza 1 października 1939 roku stoczyli bój z Armią Czerwoną. Od dwóch przypadkowo napotkanych rowerzystek dowiaduje się jak trafić do miejsca, które upamiętnia to wydarzenie. Żadnego oznakowania bowiem nie ma, a powinno być. Poinstruowany bez kłopotów docieram do kopca i cmentarza wojskowego.


A z takich ciekawostek to o bitwie pod Wytycznem pisał w jednej ze swoich książek promotor mojej pracy magisterskiej prof. Czesław Grzelak. Po oddaniu hołdu żołnierzom zajeżdżam jeszcze do wsi po pieczątek. Sołtysa co prawda nie zastałem, ale pojawił się lekko podchmielony młody człowiek, który udostępnił mi pieczęć. Ucięliśmy sobie krótki panel dyskusyjny i ruszyłem dalej. 
Robiło się coraz bardziej gorąco. Dojeżdżam do Włodawy. Tam odwiedzam punkt informacji turystycznej. Przy okazji poznaję panią Iwonę, która mailowo tłumaczyła mi jak dojechać do trójstyku granicznego. Od pani Iwony dostaję atlas Green Velo województwa lubelskiego. Wypełniam ankietę i ruszam dalej. 
Po kilku kilometrach melduję się w Orchówku. Zaopatrzony w niezbędną wiedzę ruszam do trójstyku Bug. Po drodze nie uniknąłem małego błędu, ale ostatecznie udaje mi się odnaleźć graniczny trójstyk Polski, Białorusi i Ukrainy. 


Spoglądam przed siebie. Za Bugiem są już Białoruś i Ukraina. Po kilku chwilach pojawiają się żołnierze. Tylko patrzeć jak pojawi się nasza Straż Graniczna. Na wszelki wypadek przygotowuję dokumenty. Po krótkim odpoczynku ruszam z powrotem do Orchówka. Przy miejscowym spożywczaku dzwonię do Muzeum Byłego Obozu Zagłady w Sobiborze. Obecnie są tam prowadzone prace związane z budową Muzeum i zwiedzać się nie da. Postanowiłem jednak zaryzykować i zadzwonić. Może uda się zwiedzić. Ryzyko się opłaciło. Od pracownika Muzeum dowiedziałem się, że część obiektów jest już gotowa. Krótka decyzja. Jadę. Przed torami kolejowymi napotykam dwoje rowerzystów, którzy informują mnie, że jadąc szutrówką dotrę do byłego Obozu Zagłady w Sobiborze. Jadę spory kawałek a obozu nie widać. Dzwonię raz jeszcze do Muzeum. Okazuje się, że muszę dojechać do drogi asfaltowej. Po dojechaniu do niej popełniam błąd. Zamiast w lewo, skręcam w prawo przez co robię niepotrzebnie krótki na szczęście odcinek. W końcu docieram do byłego obozu zagłady w Sobiborze.


Sam obóz działał w latach 1942-1943. Został zlikwidowany po udanym buncie więźniów, który wybuchł 14 października 1943 roku. Dowodził nim Aleksander Peczerski. W efekcie buntu z obozu uciekło kilkaset osób. 
Z Sobiboru ruszam trasą Green Velo w kierunku Woli Uhruskiej. Z nieba leje się żar. A moje zapasy napojów izotonicznych są na wyczerpaniu. Robi się mało ciekawie, zwłaszcza że po drodze nie ma żadnego sklepu. Możecie sobie wyobrazić jaką radość sprawił mi spożywczak w miejscowości Bytyń. Dwie oranżady wypijam w momencie. Ruszam dalej. Wszak został mi jeszcze jeden punkt do zaliczenia. W Siedliszczach robię kolejna pauzę. Uzupełniam zapasy jedzenia i picia. Ucinam sobie panel dyskusyjny z autochtonami. Okazuje się, że do Dębu Bolko mam jeszcze 6 km. Przy takich warunkach pogodowych to dużo, zwłaszcza, że droga fatalna. Nie ma się co załamywać tylko jechać. Z drogi głównej skręcam na Hniszów i choć przez kilka minut cieszę się cieniem, który dalej mi wiekowy bo liczący około 500 lat Bolko. 


Z Hniszowa muszę zawrócić kilka kilometrów i skręcić w lewo w kierunku Sawina. Kilometry ciągną się strasznie. W końcu docieram do tejże miejscowości. Robię pauzę na picie i ruszam dalej na Wierzbicę. Tam kolejny postój i ruszam na Cyców. Robi się nieco chłodniej, albo tylko mi się wydaje. Poruszam się całkiem szybko, więc sprawnie docieram do Cycowa. Jeszcze tylko przebijam się przez DK 82 i można powiedzieć mam ostatnią prostą do Nadrybia Wsi, gdzie czeka na mnie zasłużony odpoczynek a także miła niespodzianka od właścicieli Agroturystyki Pod Świerkami.
Piekielny to był etap, ale i duma z osiągnięcia 172 km. 

Komentarze

  1. Fajnie, że wzbogacasz opisy wątkami historycznymi, robi się naprawdę ciekawie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super wynik!! Zawsze chciałam pojechać w takie miejsce, gdzie spotykają się właśnie trzy granice, można wówczas być w kilku miejscach na raz :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak dla mnie wszystko co na rowerze już z samej definicji jest piekielne...:D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz