Czasem trzeba powiedzieć pas

Ostatni akcent dolnośląskich wojaży nie wydawał się zbyt skomplikowany. Miałem zaplanowaną trasę z Polanicy Zdrój do Dzierżoniowa. I stamtąd już pociągami do domu. Jedyną rzeczą, która mnie martwiła to padający od wczorajszego popołudnia deszcz. Kiedy wstałem rano okazało się, że niebo jest zasnute ołowianymi chmurami. A na dodatek deszcz najwyraźniej padał całą noc i nie miał zamiaru przestać. Ruszać w trasę jednak trzeba było. Już po pierwszych paru kilometrach było jasne, że padać nie przestanie. Momentami zaś lało jeszcze mocniej. Gdyby nie fakt, że czekały na mnie co najmniej dwie wspinaczki to jechałbym nie zważając na aurę. A przyszło mi podjąć trudną dla mnie decyzję o zakończeniu etapu przejechaniu jednej czwartej trasy. W Kłodzku cały mokry musiałem powiedzieć pas. To było zresztą najlepsze miejsce na ewentualne przerwanie dalszej jazdy. Dość sprawnie można bowiem dojechać z Kłodzka do Wrocławia. I tak zrobiłem. Czekać na pociąg wybitnie długo nie musiałem. Po dotarciu do stolicy Dolnego Śląska byłem trochę zły. Tu niebo może i było zachmurzone, ale nie padało. Na mój pociąg, którym miałem jedynie przejeżdżać przez Wrocław miałem nieco czasu ruszyłem więc w pokręcić się trochę po mieście. 


Na rynku obiad, do tego zasłużony deser i można było wracać na dworzec. Pociąg, którym jechałem co prawda przyjechał punktualnie. Musieliśmy jednak nieco poczekać na skomunikowanie z innym stąd z lekkim opóźnieniem zakończyłem tę dzisiejszą podróż. 

Komentarze