Plan wycieczki miałem na dziś bardzo ambitny. Jednak jazda w terenie pokazała, że jednego punktu to raczej nie uda się dziś zwiedzić. Zakładając, że trasa w zależności od przyjętego planu będzie wynosić około 100 kilometrów, oczywiście w warunkach górskich ruszyłem o siódmej rano. Początkowo jechało się całkiem przyjemnie. Sprawnie dotarłem do Bystrzycy Kłodzkiej. Tam trzeba było nieco pokluczyć zanim wydostałem się z tej pięknej miejscowości. Skierowałem się drogą wojewódzką w stronę Stronia Śląskiego. Ruch na drodze był znikomy, co trochę mnie dziwiło. Wkrótce jednak poznałem odpowiedź dlaczego ruch w tamtym obszarze jest znikomy. Rozpoczął się bowiem podjazd. Może nie był on wybitnie stromy, ale za to długi. Momentami miałem wrażenie, że nigdy się nie skończy. Wyjścia jednak nie było. Mozolnie wdrapywałem się na Przełęcz Puchaczówka. Rzecz jasna prędkości to ja praktycznie żadnej nie miałem. Wytrwale jednak pokonywałem metr za metrem. Wreszcie po kilku kilometrach ukazał się stok narciarski w okolicach Białej Wody. Następnie zaś zdobyłem Przełęcz Puchaczówka. Nikogo nie trzeba przekonywać, że zjazd do Stronia Śląskiego był jedną, wielką ulgą. Kiedy dojechałem na miejscowości Stronie Śląskie trzeba było uzupełnić wyczerpane niemal do zera zapasy płynów. Mogłem również zobaczyć zniszczenia jakich dokonała ubiegłoroczna powódź. Chyba takim naj jaskrawszym przykładem był zniszczony most drogowy. Obecnie jest on w odbudowie. Ku mojemu zaskoczeniu w stronę Lądka Zdrój pokazał się droga rowerowa, którą miejscami powódź też dotknęła. Straszny obraz zniszczeń mogłem zobaczyć dopiero po wjeździe do Lądka Zdrój. Po niemal roku od powodzi, gdzie się nie spojrzy to w okolicach rzeczki Białej Lądeckiej widać olbrzymie zniszczenia. Świadczą o tym choćby pozrywane mosty. Podjeżdżam do punktu informacji turystycznej gdzie pytam o drogę na Złoty Stok. Niby do pokonania tylko 18 kilometrów. Pani od razu mi powiedziała, że będzie podobnie jak na odcinku, który pokonałem. A to oznaczało jedno. dziś trzeba odpuścić. Pojadę tam jutro nieco inną drogą. Przy okazji pani wskazuje mi alternatywną drogę do tej wojewódzkiej, którą też dojadę do Kłodzka. Może będzie więcej kilometrów ale za to praktycznie bez ruchu samochodowego. Zanim jednak ruszyłem w drogę zawracam w stronę niewielkiego parku zdrojowego.
Oczywiście po tej całej wspinaczce trzeba było się zatrzymać na kawę i lody. Taki odpoczynek był mi potrzebny. Fajnie się siedziało, ale trzeba było ruszać dalej. Jadąc drogą wskazaną przez panią z punktu informacji turystycznej trafiłem do miejscowości Radochów. Tam mogłem po raz kolejny zobaczyć niszczącą siłę powodzi. Przejeżdżałem obok miejsca, gdzie była hodowla pstrąga i karpia. Była ponieważ nie zostało absolutnie nic. Woda zabrała wszystko wraz z częścią budynku. Chwilę rozmawiam z panami, którzy rozbierają to co potrzeba i zabezpieczają co się da. To od nich dowiedziałem się, że tu była hodowla ryb. Gdyby nie Ci panowie to w życiu nie powiedziałbym, że jeszcze rok temu coś tu prężnie działało. Strasznie to wszystko wyglądało. Po dłuższej chwili ruszam dalej. Bocznymi drogami, pustymi, ale dość marnej jakości jadę sobie w stronę Kłodzka. Momentami miałem wrażenie, że jestem w jakimś labiryncie, ale jak tylko okazała się Jaszkowa Górna wiedziałem, że jestem już całkiem blisko Kłodzka. O dziwo nawierzchnia drogi mocno się poprawiła. Co oczywiście miało przełożenie na prędkość. Po dotarciu do Kłodzka ruszam w kierunku Twierdzy. W kasie udało mi się wynegocjować samodzielne zwiedzanie. W końcu z przewodnikiem zwiedzałem obiekt kilka lat temu. Podczas spaceru natrafiłem na panią z RMF FM, która pyta czy nie dam się nagrać. Oczywiście nie odmawiam. Trochę opowiadam o moim dzisiejszym etapie, a także planach na kolejne dni. Rzecz jasna trudno było uciec od tematu powodzi. Niby mój spacer miał być krótki ale zeszło się chyba z godzinkę. Obiekt bez wątpienia jest wart zwiedzenia. Warto wspomnieć, że kręcono tutaj sceny do jednego z odcinków legendarnych Czterech Pancernych.
Na niebie zaczynają pokazywać się ołowiane chmury a to mówi mi jedno trzeba ruszać w stronę Polanicy Zdrój. Nie mniej jednak zatrzymać na obiad na obiektach miejscowego Ośrodka Sportu i Rekreacji musiałem. Martwiło mnie, że nad Polanica wiszą wspomniane chmury. Wyjścia nie było trzeba było jechać i liczyć, że zdążę przed nawałnicą. Przyspieszyć to za bardzo się nie dało. Jednak pokonując kolejne kilometry miałem coraz większą nadzieję, że zdążę. Kiedy dotarłem do końcowego podjazdu szansa na uniknięcie deszczu była coraz większa. Mniej więcej na kilometr przed końcem zaczęło kropić. Nie odpuściłem jednak i dokręciłem do równych 91 kilometrów. Na szczęście się nie rozpadało, a jedynie lekko pokropiło.
Komentarze
Prześlij komentarz