Nocna burza nieco przewiała chmury. Rano można więc było ruszyć Velo Dunajcem w kierunku Szczawnicy. Ruszyłem znanym mi już odcinkiem w kierunku Starego Sącza. Trasa bardzo dobrze przygotowana, więc jechało się całkiem przyjemnie. W Starym Sączu szlak wiódł osiedlowymi uliczkami. W okolicach miejscowości Mostki trafiłem na roboty związane z budową kanalizacji, co opóźniło nieco jazdę. Na sporym odcinku nawierzchnia zerwana a jazda po kamieniach nie należy do przyjemnych. W końcu wyjechałem na drogę asfaltową, która prowadziła mnie w kierunku Krościenka nad Dunajcem. Jechało się całkiem przyjemnie. W zasadzie nie było ciężkiego fragmentu. Można poza jednym krótkim odcinkiem gdzie był podjazd o nachyleniu 17 procent. Tak sobie spokojnie jechałem chłonąc piękno górskiego krajobrazu. Niestety z sielankowej jazdy wyrwała mnie miejscowość Zabrzeż. Tam w pewnym momencie szlak Velo Dunajec się urywa. I jesteśmy skazali na jazdę przez dwa i pół kilometra drogą wojewódzką o gigantycznym ruchu kołowym. Krótko mówiąc jazda tym odcinkiem to igranie z życiem. Zdecydowałem się na wariant bezpieczniejszy i po prostu prowadziłem Gwidona. W samej Tylmanowej uciekłem jeszcze nie oddaną kładką na drogą stronę Dunajca. Jechało się całkiem miło. Ruch znikomy więc i bezpiecznie. Niestety wprowadzony w błąd przez autochtonkę na pierwszej kładce zjechałem do Tylmanowej. Ze względów bezpieczeństwa jechałem chodnikiem. Za Tylmanową chodnik się urwał i trzeba było wjechać na drogę wojewódzką. Na szczęście było nieco pobocza, które dawało niewielki ale zawsze obszar bezpieczeństwa. Tak dojechałem do Krościenka nad Dunajcem. jak tylko zobaczyłem, że znów pojawił się Velo Dunajec z radością uciekłem na ten szlak. Dotarłem nim do centrum. Tam zamierzałem odwiedzić informację turystyczną. Z uwagi na brak jakiejkolwiek tabliczki informacyjnej trochę czasu zajęło mi odnalezienie tego miejsca. Niestety drzwi zamknięte i tylko karteczka z napisem jestem w i jakieś tam cztery litery. Na szczęście szybko pojawił się jakiś pan od którego dowiedziałem się kilku niezbędnych rzeczy. Choćby tej gdzie jest Muzeum Pienińskiego Parku Narodowego gdyż dyrekcja tegoż nie zadbała aby przywiesić niezbędną tabliczkę. Przez to odpuściłem to miejsce, gdyż nie chciało mi się po raz drugi przedzierać do centrum. Przez most ruszyłem w kierunku Szczawnicy. Na szczęście tam cały czas jedzie się drogą rowerową bądź ciągiem rowerowo-pieszym.
Eksplorację Szczawnicy rozpocząłem do przystani, gdzie na turystów oczekują flisacy.
Następnie ruszyłem w kierunku centrum i dzielnicy zdrojowej. Czas miałem niezły więc można było trochę odpocząć, spożywając obiad. A jednocześnie delektując się pięknym widokiem na Pieniny. Z sielankowego nastroju wyrwała mnie ołowiana chmura, która jasno wskazywała, że czas wracać. Na szczęście nie była ona zbyt duża. A co najważniejsze ledwie delikatnie pokropiło. Można było więc robić przystanki na sesje fotograficzne.
Powoli wróciłem do Krościenka gdzie najpierw jechałem drogą rowerową a potem spory odcinek wojewódzką. Przy pierwszej kładce uciekłem na drogi brzeg Dunajca. Jak przypuszczałem tamtędy dało się jechać a przy tym ruch kołowy był tam praktycznie zerowy. Przed wjazdem na ostatnią kładkę zatrzymałem się na krótki postój. Spróbowałem m. in. legendarnych lodów Ekipa. Niestety zaraz trzeba było ruszać przed nieoddaną jeszcze kładkę na drogę wojewódzką. I znów dwa i pół kilometra prowadzenia roweru. Bo jazda tam to igranie z życiem. Jedynym pocieszeniem był fakt, że widać podwaliny pod przyszły fragment Velo Dunajca. W końcu z powrotem ukazał się szlak Velo Dunajec. Jechało mi się nawet szybciej niż przed południem. Może poza wspominanym krótkim odcinkiem, który w stronę Nowego Sącza ma nie 17 a aż 19 procent nachylenia terenu. Ku mojej radości przez Mostki też szybciej przejechałem bo robotnicy się już zwinęli. W Starym Sączu jechałem sobie osiedlowymi drogami. Przy wylotówce na Nowy Sącz jechało przede mną trzech młodych ludzi. Od razu było widać, że nie mają pojęcia o jeździe rowerowej. Jeden z nich nagle zawrócił w moją stronę o mało nie wpadając mi pod koła. Na szczęście jechałem dość wolno i nic się nie stało. Jednak mimo wszystko trzeba było nieco młodzieńca upomnieć. Więcej niespodzianek nie było i spokojnie dojechałem sobie do Nowego Sącza.
Komentarze
Prześlij komentarz