W poszukiwaniu zaginionego Kikuta

Całonocna podróż pociągiem nad morze nigdy nie należy do przyjemnych. Na szczęście polskie koleje są coraz lepiej przygotowane na przewóz rowerów dzięki temu Gwidon mógł podróżować w godnych warunkach. 
Kiedy wytoczyłem się z Gwidonem na peron w Świnoujściu wiedziałem, że będę miał prawie półtorej godziny czasu zanim otworzą latarnię morską czyli pierwszy cel mojego nadmorskiego touru. czasu było jednak zbyt mało aby wsiąść na prom i popłynąć na drugą część miasta. Pojechałem w stronę latarni. Aby do niej dotrzeć trzeba pokonać kilka ładnych kilometrów. Dotarłem do niej przed 9:00. Niestety musiałem odczekać ponad godzinę zanim ją otworzono. Co by nie mówić zmarnowałem godzinę czasu. Na domiar złego chwilę przed 10:00 starsza pani wywiesiła kartkę, że z uwagi na silny wiatr nie będzie udostępniona turystom. Możecie sobie wyobrazić moją frustrację. Jakby tej kartki nie można było wywiesić z samego rana. Przecież jak tylko wysiadłem na dworcu to mocno wiało. Nic nie mogłem zrobić. Poza podziwianiem latarni z zewnątrz. Ze Świnoujścia szlakiem R 10 ruszyłem do Międzyzdrojów. Sam szlak jak dla mnie dramat. Mnóstwo piachu, kamieni i dziur. Jak już wyjechałem w Międzyzdrojach zatrzymałem się w Muzeum Przyrodniczym Wolińskiego Parku Narodowego. Oczywiście postanowiłem, że nie będę jechał już R 10 bo ten szlak jest fatalny a przynajmniej nie nadaje się do jazdy z sakwami. Poza tym omija latarnię Kikut, którą miałem w planach. Pojechałem drogą wojewódzką. Zaskoczyła mnie ona sporą ilością pagórków. Mimo sporego ruchu jechało się całkiem dobrze. Tak sobie jechałem minąłem Wisełkę i dojechałem do Kołczewa. Zaraz, zaraz przecież gdzieś po drodze powinien być skręt na latarnię Kikut. Z pomocą przyszedł mi jeden ogorzały autochton, który potwierdził moje obawy, że zwyczajnie minąłem latarnię. Co dla mnie jest kompletnym absurdem nie ma do niej żadnego drogowskazu. Najwyraźniej Urząd Morski w Szczecinie uznał, że skoro latarni z Wisełeki zwana Kikutem jest w pełni zautomatyzowana i nieudostępniana do zwiedzania to po co w ogóle turyści mają wiedzieć o jej istnieniu. Ja jednak nie zrezygnowałem. Zawróciłem i najpierw czarnych szlakiem, potem czerwonym wiodącym mocno pod górę dotarłem do latarni Kikut. W Międzywodziu trafiłem na piękną trasę Velo Baltica, która zaprowadziła mnie aż do Dziwnowa, gdzie w pewnym momencie się zwyczajnie urwała. Chcąc nie chcąc znów byłem skazany na drogę wojewódzką, którą dotarłem do Pustkowa. Tam trafiłem na drogę rowerową, która zaprowadziła mnie do najważniejszego celu dzisiejszego etapu czyli ruin kościoła w Trzęsaczu. 


O Kościele z Trzęsaczu krąży kilka legend. Jedna z nich mówi o wyłowionej i ochrzczonej syrenie, którą pochowano na przykościelnym cmentarzu. Kiedy bóg mórz dowiedział się co stało się z jego córką bił falami o o brzeg aż trzęsła się cała miejscowość. Skąd podobno jej nazwa. Bóg mórz zabrał już w morską otchłań przykościelny cmentarz oraz znaczną część Kościoła. Została jedna tylko jedna ściana. Inna mówi o rybaku, który zginął na morzu a jego ukochana zmarła z rozpaczy. Od wieków ich duchu próbują się połączyć ale nastąpi to dopiero wówczas kiedy morze pochłonie ostatnią część Kościoła. Ot tyle podań ludowych o tym miejscu. 
Z Trzęsacza ruszyłem do Rewala gdzie znów trafiłem na Velo Baltica. Ponownie jednak szlak jak się szybko pojawił tak szybko znikł. Z drogi wojewódzkiej zauważyłem latarnię morską w Niechorzu, do której prowadzi boczną droga z Rewala ale przez brak oznakowań musiałem jechać najpierw drogą wojewódzką a następnie koszmarna szutrówką. Przy latarni musiałem nieco odczekać zanim mogłem ją zwiedzić. Przy okazji zawitałem też do pobliskiego parku miniatur. 



Przy okazji dowiedziałem się, że do Pogorzelicy prowadzi wzdłuż torów kolejowych drogą rowerowa i to z prawdziwego zdarzenia. Od Pogorzelicy do Mrzeżyna gdzie miałem zarezerwowany nocleg też prowadziła droga rowerowa ale dość kiepska. Najpierw płyty betonowe, potem kamienie a na końcu szuter. Z tego wszystkiego chyba ten ostatni był najlepszy. I tak sobie jadąc przy lekko padającym deszczu po drobnych poszukiwaniach udało mi się dojechać do bazy noclegowej.

Komentarze

  1. Z twojej opowieści wynika, ze zwiedzanie rowerem Polski do najłatwiejszych zadań nie należy. Tym bardziej brawa za wytrwałość :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że drogi takie kiepskie, i że nie udało się z latarnią. Oby kolejne rowerowe podróże były bardziej udane!

    OdpowiedzUsuń
  3. Całkiem fajny wpis, ale brakuje mu struktury... Pomyśl nad jakimiś akapitami itd., bo pierwszy rzut oka na tekst nieco zniechęca, a mimo wszystko i tak uważam, że warto jest poświęcić czas na jego przeczytanie ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz