Trójmiejskie szaleństwo

Wczesnym rankiem obudził mnie silnie padający deszcz. Mówiąc krótko nie wróżyło to nic dobrego. Chcąc nie chcąc trzeba było wyruszać w trasę, która na długo zapadnie mi w pamięci. A tego co przeżyłem nie da się spisać na przysłowiowej wołowej skórze. Proszę też nie pytać jaką dokładnie trasą jechałem bo tego to nawet ja nie wiem. Ale po kolei.
Ruszyłem z Jastrzębiej Góry przez Mieroszyno, Łebcz w stronę Pucka. Najgorszy tradycyjnie jest zjazd w Gnieżdżewie. Jak już znalazłem się na drodze rowerowej poczułem się nieco bezpieczniej. udało mi się wskoczyć na znaną mi trasę Velo Baltica, którą zamierzałem jechać aby w miarę bezpiecznie przebić się przez Trójmiasto. Nie ukrywam, że mnie to przerażało. W samym Pucku zatrzymałem się przy ławeczce Mariusza Zaruskiego. 


Z Pucka trzymając się ściśle Velo Baltica bocznymi drogami niespodziewanie trafiłem do Rzucewa. Mieści się tam Osada Łowców Fok. Ciekawe miejsce, które zachęciło mnie do zatrzymania się choć na chwilę. Jadąc dalej dotarłem do miejscowości Osłonino. Tu niestety oznakowanie szlaku, którym jechałem się urwało. Po drodze na dłuższą chwilę przyłączyło się do mnie dwóch rowerzystów. Rodzaj szlaku, którym jechaliśmy pozostawiał wiele do życzenia. Na domiar złego gdzie na 30 kilometrze, na kolejnej potwornej dziurze nie wytrzymał bagażnik i puścił jeden spaw. Szczęście w nieszczęściu, że w najmniej newralgicznym miejscu. Trudno. Trzeba było wyciągnąć trytytkę i związać tam gdzie puścił spaw. Dość powiedzieć, że po związaniu nie było widać, że bagażnik jest uszkodzony. I tak jadąc nieco na przysłowiowy azymut dotarłem do Gdyni. Zaczęło się więc przebijanie przez Trójmiasto. Można powiedzieć, że Gdynia jest nieźle przygotowana pod względem rowerowym. W niektórych miejscach brakuje znakować ale mniej więcej wiedziałem jak jechać. Trzymałem się po prostu głównej drogi. Na Redłowie wyskoczyła chmura i trochę mnie zmoczyła. Na rogatkach Gdyni wreszcie pojawiło się oznakowanie Velo Baltica. Przez Sopot można powiedzieć przejechałem błyskawicznie lądując w gdańskiej dzielnicy Jelitkowo gdzie zatrzymałem się na kawę. Bez większych problemów dojechałem do Nowego Portu i latarni morskiej, która niestety jest zamknięta. Wyjeżdżając z Nowego Portu niepotrzebnie w jednym miejscu cofnąłem się w kierunku dzielnicy Brzeźno. Trudno trzeba było te kilka kilometrów nadrabiać. Przy okazji przejechałem obok stadionu gdzie swoje mecze rozgrywa Lechia Gdańsk. Za chwilę znów zaczęło padać. W końcu trafiłem na przystanek autobusowy. Pytacie po co? Innej możliwości pod tunelem Martwej Wisły nie ma. Na szczęście do autobusu można wstawić rower. I w ten sposób przedostałem się na drugą część Gdańska. Na przystanku spotykam jednego rowerzystę, który jechał w stronę Westerplatte. Trochę kusiło mnie aby tam pojechać bo dzieliło mnie od tego miejsca jakieś 3 kilometry. Opuściłem jednak bo gdybym zaczął zwiedzać to spędził bym tam sporo czasu. Jadąc ścieżką rowerową w pewnym momencie znów wskoczyłem na Velo Baltica, która jak po sznurku prowadziła mnie w stronę Sobieszewa. Warto zaznaczyć, że cały czas jechałem pasem przeznaczonym dla rowerów. Można więc powiedzieć, że przez Trójmiasto można rowerem poruszać się w miarę bezpiecznie. Tak sobie jadąc w końcu dotarłem do Świbna. Tam zapakowałem Gwidona na prom i przepłynęliśmy przez Przekop Wisły. 

 
Po przepłynięciu na drogą stronę w Mikoszewie wskoczyłem na leśny dukt, którym niczym jak po sznurku dojechałem do miejscowości Stegny, gdzie miałem zarezerwowany nocleg. 

Komentarze