Krynica Morska zwieńczyła trasę

Wiem, że zaraz odezwą się tacy, którzy stwierdzą, że za Krynicą Morską są jeszcze Piaski czyli dawniejsza Nowa Karczma. Moim celem nadrzędnym wyprawy było odwiedzenie wszystkich latarni morskich, jakie mamy na na polskim wybrzeżu. A ostatnia czy jak niektórzy wolą pierwsza znajduje się w Krynicy Morskiej. Nie ukrywam, że dzisiejszy dzień determinowała również godzina odjazdu pociągu z Tczewa. Do Krynicy Morskiej trzeba było więc wyruszyć z samego rana. 
Jechałem duktem leśnym, który stanowi część szlaku rowerowego R 10. Wiecie, że ja za takimi trasami nie przepadam, ale tą jechało mi się wyjątkowo dobrze. Szczególnie przyjemnie jedzie się wzdłuż plaży. 


Po drodze zwizytowałem również słynny chyba na całą Polskę Przekop Mierzei Wiślanej. Szczerze mówiąc to nie widzę sensu tej inwestycji. Niszczy ona tylko piękno tamtych terenów. Ale ja mogę sobie tylko podywagować. Tak sobie jadąc na rogatkach przywitała mnie piękna nawierzchnia z poliuretanu. Co by nie mówić pod względem przygotowania na przyjęcie turystów rowerowych Krynica Morska od mojej ostatniej wizyty posunęła się o lata świetlne do przodu. Kilka minut przed 9:00 zameldowałem się przy latarni morskiej w Krynicy Morskiej. 


W drodze powrotnej odwiedziłem plażę. I pomyślałem sobie, że wreszcie udało się mi zrealizować wyprawę, która chodziła mi po głowie od kilku lat. Wracając miałem w pamięci, że w Sztutowie był niemiecki obóz koncentracyjny. Na jego zwiedzanie dziś nie było czasu. poza tym nie wolno tego robić od tak na chybcika. Tam trzeba po prostu pojechać specjalnie. Zatrzymałem się jeszcze w Stegnach aby z bazy noclegowej zabrać rzeczy i już z sakwami ruszyłem w kierunku Mikoszewa. Tam miałem krótki przystanek w oczekiwaniu na prom, który przewiózł mnie do Świbna. Tam skręcam w lewo i śmigam w kierunku miejscowości Kiezmark. Tam w miejscowym spożywczaku dowiedziałem się, że mogę sobie wjechać na wał przeciwpowodziowy, gdyż prowadzi nim Wiślana Trasa Rowerowa. Postanowiłem zaryzykować. I trzeba przyznać opłaciło się. Początkowo trasa pokryta była piękną nawierzchnią asfaltową. Potem co prawda pojawiały się jakie kratkowane płyty, ale nimi nie jechało się zbyt ciężko. tak sobie jechałem spory kawałek aż w pewnym momencie nieopatrznie zjechałem do miejscowości Steblewo. W sumie to i dobrze bo mogłem uzupełnić zapasy picia i jedzenia. Gdyż to co miałem powoli się kończyło. Dzięki temu, że jechałem drogą nieco zaoszczędziłem czasu, ale do Tczewa miałem już bardzo blisko. W samej miejscowości ponownie wskoczyłem na drogę rowerową, która poprowadziła mnie na sam dworzec PKP.    

Komentarze