Rok w cieniu wypadku

Trudny był ten rowerowy rok 2019. Z bardzo ambitnych planów mało co udało się zrealizować. Może na przyszłość nie warto planować tylko organizować spontaniczne wyjazdy? Z drugiej strony trzeba mieć jakiś pomysł na to co chcemy w danym roku zwiedzić. Ale dość już tych dywagacji. Zapraszam na krótkie podsumowanie rowerowego roku 2019.
Oficjalnie sezon zainaugurowałem w połowie lutego do obrośniętego już legendą Garnka. Niestety marzec nie był zbyt przyjazny do wypraw rowerowych. Dość powiedzieć, że tylko raz udało mi się pojechać na wycieczkę, ale bardzo bliską gdyż jedynie na odkrywkę do Kleszczowa. Kwiecień wydawał się być bardziej sprzyjający. Rozpocząłem od wyprawy do piotrkowskiego Muzeum Piwowarstwa. Następnie przyszedł czas na inaugurację sezonu rowerowego z Klubem Turystycznym PTTK. Pojechaliśmy do Kuźnicy zakosztować pstrąga. Kilka dni później podczas powrotu ze szkoły jeden skrajnie nieodpowiedzialny dziadek najechał mnie samochodem. Gwidon został poważnie uszkodzony. Ja też ucierpiałem ale na szczęście niezbyt mocno. Niestety od lekarza dostałem zakaz jazdy rowerem na trasach powyżej 100 km na okres sześciu tygodni. Kto mnie zna to wie, że gorszej kary nie mogłem dostać. Na domiar złego firma ubezpieczeniowa sprawcy próbowała nakłonić mnie aby Gwidona oddał na złom. Co to, to nie. On jest przecież bezcenny. Koniec, końców zapadła decyzja, że zostanie wyremontowany. Serwis, gdzie go kupowałem spisał się na medal i już na początku maja mogłem udać się na pierwszy rekonesans do Białego Brzegu. Cel nie był przypadkowy. Starostwo Powiatowe w Radomsku szykowało tam bowiem bazę Zlotu Turystycznego, w którym oczywiście nie mogło zabraknąć ekipy spod znaku PTTK.
Czerwiec to miesiąc, w którym wreszcie udało mi się zrealizować moją pierwszą wyprawę z listy. Wraz z grupą miłośników jednośladów udaliśmy się do miejscowości Napoleon, gdzie mieści się Muzeum Dywizjonu 303.


Co by nie mówić. Miejsce warte odwiedzenia. Tuż po rozpoczęciu wakacji  przyszedł czas na pierwszą dłuższą wyprawę. Ruszyłem nad Wisłę w okolice Puław. Początkowo miałem wspomóc się nieco PKP, ale dałem się podpuścić redakcyjnej koleżance i bezpośrednio pojechałem do Puław rowerem. W końcu nie pierwszy to raz miałem pokonać odcinek ponad 200 km. Sama wyprawa na pewno było udana, choć jak dla mnie było trochę za gorąco. Krótkie refleksje? Na pewno przereklamowany Kazimierz Dolny i niedoceniany Janowiec.


Najbardziej z całej wyprawie podobało mi się jednak w Nałęczowie. Bez wątpienia będę chciał jeszcze wrócić do tego sympatycznego uzdrowiska. Przy okazji trudno nie wspomnieć o przesympatycznym panu, który w miejscowości Gołąb prowadzi Muzeum Nietypowych Rowerów.
Czerwiec zakończyłem wspólnie ze znajomymi rajdem rowerowo-kajakowym. Forma się spodobała więc być może w przyszłym roku uda się to powtórzyć.
Lipiec rozpocząłem od wyprawy do odkrywkę Kleszczów, którą prowadziłem dla jednej z firm. Pod koniec miesiąca przyszła kolej na drugą dalszą wyprawę. Tym razem ruszyłem w Dolnośląskie a więc jedno z trzech województw gdzie jeszcze nie byłem Gwidonem. Tym razem wspomogłem się usługami PKP. Wyprawę rozpocząłem od defektu już pierwszego dnia. Na szczęście więcej przykrych niespodzianek nie było. Za to mnóstwo zwiedzania i jazdy po niezbyt przyjaznym terenie. Wszak jeździłem w okolicach Gór Sowich. Niestety Złotego Pociągu nie udało mi się znaleźć. Nie mniej jednak podziemne twierdze w Walimiu i Głuszycy zrobiły na mnie spore wrażenie. Podobnie zresztą jak Muzeum w dawnej kopalni w Nowej Rudzie.


Za to najbardziej zmęczyła mnie jazda po górach podczas zwiedzania dwóch twierdz w Kłodzku i Srebrnej Górze. A i w pamięci zachowam wizyty w dwóch ocalałych do naszych czasów Kościołów Pokoju ze Świdnicy i Jaworu. 
Pierwszy miesiąc wakacji zakończyłem gościnną wizytą w Nowej Brzeźnicy, gdzie pojechaliśmy na krótki rajd zaliczając m.in. zbiornik wodny w Ostrowach.
Mega intensywny by sierpień gdzie połowę miesiąca spędziłem na rowerze. Rozpocząłem od wypadu na Kurpie. Nie ma co ukrywać teren bardzo interesujący poza drogami gdzie dwukrotnie ryzykowałem życie. Bez dwóch zdań osoby, które lubią zwiedzać powinny skusić się na wycieczkę do takich miejsc jak Kadzidło, Nowogród czy Wizna.


To ostatnie polecam szczególnie miłośnikom historii. Skoro już o niej wspominam to warto również pojechać do Tykocina, gdzie kręcono znaną komediową trylogię U Pana Boga...
Z okolic Łomży ruszyłem do Modlina gdzie odbywał się tegoroczny Centralny Zlot Turystów Kolarzy. Uczciwie muszę przyznać, że dużo słabiej przygotowany niż ten w Staszowie z 2018 roku. Szczególnie pod względem tras, które widły po tragicznych szutrach. Na jednym z pierwszych etapów Gwidon złapał kontuzję, która doskwierała mu przez niemal cały czas Zlotu. Mimo trudności Zlot trzeba ocenić pozytywnie bo udało mi się odwiedzić kilka miejsc, na których mi zależało. Najważniejsze to oczywiście Palmiry czy znane swego czasu z pewnej telenoweli Złotopolice.
Pierwszego września z większą grupą ruszyliśmy w miejscowości Mokra aby oddać hołd polskim żołnierzom, którzy jako jedni z pierwszych stawili zacięty opór niemieckiemu najeźdźcy we wrześniu 1939 roku. Niestety ze względu na fatalną pogodę trzeba było zrezygnować z corocznego rajdu na Ewinę. Pod koniec września wraz z kolegą Wojciechem ruszyliśmy do Mełchowa na obchody kolejnej rocznicy jednej z bitew z czasów powstania styczniowego. W końcówce sezonu zaliczyliśmy jeszcze rajd Powiatowym Szlakiem Rowerowym do podnóży Góry Kamieńsk oraz wycieczką na Pustynię Siedlecką. Sezon tradycyjnie już zakończyliśmy Rajdem Niepodległości. Tym razem dość krótkim bo tylko do Kobiel Wielkich.
Kto dotrwał do tego miejsca ten wie, że mam już plany na rok następny. Ale o nich napiszę już w Nowym Roku czyli już jutro.

Komentarze