Dziwny był ten 2020 rok

Nie przypuszczałem, że ten kończący się 2020 rok będzie tak trudny. I nie chodzi mi tutaj o te wszystkie historie związane z pandemią. To był bodaj pierwszy od dawien dawna rok, w którym praktycznie przy każdej wyprawie rowerowej musiało mniej lub bardziej intensywnie padać. Dobrze już, koniec tych wstępów czas podsumować 2020 rok. Plany były ciekawe. A co z nich wynikło?
Oficjalnie sezon rowerowy 2020 rozpocząłem dopiero pod koniec lutego. Rzecz jasna od wizyty w obrosłym już legendami Garnku. Na początku marca z pomocą PKP ruszyłem na eksplorację okolic Myszkowa, gdzie dotarłem m. in. do miejscowości Miłość. Co było później chyba nie muszę przypominać. Wybuch pandemii i co najmniej dziwne zakazy jazdy rowerem nawet w pojedynkę. Absurdalne co by nie mówić przepisy cofnięto dopiero w drugiej połowie kwietnia. Można więc było zacząć trenować i pośmigać trochę po okolicy. Wszystko po to aby 1 maja ruszyć w najdłuższą jak się miało okazać wyprawę w tym roku. Miejscem docelowym był Anielin, gdzie przed 80-ciu laty w starciu z niemieckim okupantem poległ major Henryk Dobrzański ps. Hubal. Była to więc znakomita okazja aby oddać hołd "Szalonemu Majorowi" jak mówili o Dobrzańskim Niemcy.
W maju udało mi się pojeździć jeszcze trochę po okolicy. A to Ewina, a to Przedbórz czy mały tour wokół odkrywkowej kopalni węgla brunatnego. Maj zakończyłem wypadem na rybę do Złotego Potoku.
Czerwiec jakoś specjalnie nie sprzyjał wycieczkom rowerowym, głównie przez kiepską aurę. Nie mniej jednak udało mi się wybrać na Jurę by odwiedzić zaniedbane przeze mnie w ostatnim czasie zamki w Bobolicach i Mirowie. Zawitałem również w okolice Sielpi gdzie znajdują się dwie miejscowości o ciekawych nazwach. Mowa rzecz jasna o Piekle i Niebie.



Długo oczekiwane wakacje to był czas aby sięgnąć mocniej do moich rowerowych planów. Na pierwszy ogień poszła przekładana wyprawa wzdłuż polskiego wybrzeża. Trudno w kilku zdaniach opisać tę moją sześciodniową eskapadę. Zmagałem się nie tylko w wiatrem ale również deszczem, który dosięgał mnie niemal każdego dnia. Ale to wszystko mniej istotne. Najważniejsze, że udało się dotrzeć do wszystkich latarni polskiego wybrzeża. To było główne zadanie. Oprócz tego oczywiście mnóstwo innych ciekawych miejsc jak choćby ruiny kościoła w Trzęsaczu. I ta radość kiedy udało mi się dojechać do Krynicy Morskiej.


Po krótkim odpoczynku ruszyłem dalej w Polskę a konkretnie w Świętokrzyskie, które cały czas ma mnóstwo ciekawych miejsc do zaoferowania. Generalnie celem nadrzędnym były dwa uzdrowiska Solec Zdrój oraz Busko Zdrój. Po drodze udało mi się odwiedzić Muzeum Zegarów rodu Przypkowskich z Jędrzejowa. Jak już byłem w Solcu Zdroju to nie mogłem sobie odmówić wizyty w Zalipiu. A wracając a jakże w deszczu odwiedziłem również dworek Mikołaja Reja w Nagłowicach.


W lipcu było morze, ale były również góry. Co by nie mówić tradycyjnie już góry przywitały mnie dość ostro. Wystarczy, że wspomnę jedynie to, że musiałem przerwać pierwszy etap a drugiego dnia przez deszcz zrobiłem jedynie krótką rundę po górach. Przez aurę musiałem zrezygnować z wyprawy do Bardejowa na Słowacji. Nie mniej jednak przynajmniej dwa etapy udało mi się zrealizować w stu procentach. Bez wątpienia wyprawa szlakiem kościołów i cerkwi z listy UNESCO na długo zapadnie mi w pamięć. Ciekawa była również wycieczka szlakiem uzdrowiskowym. Warto wspomnieć, że są one bardzo dobrze przygotowane na przyjęcie braci rowerowej. Mnóstwo szlaków rowerowych, które nie są pozbawione wad na pewno zachęcają do odwiedzić. Przy okazji wizyt w naszych górskich uzdrowiskach przez przypadek i na Słowacji się znalazłem. A które według mnie jest najciekawsze? Hm? Mnie jakoś spodobało się w Muszynie.


Na początku sierpnia przyszedł czas na wizytę w ostatnim wojewódzkie gdzie mnie jeszcze nie było Gwidonem. Mowa oczywiście o Lubuskim. Tradycyjnie już jak to w 2020 roku bywało pierwszego dnia dopadła mnie potężna ulewa przez którą pocałowałem przysłowiową klamkę w Skansenie w Ochli. Na szczęście w kolejne dni było już tylko lepiej. Bez wątpienia najciekawsza była wizyta w Żaganiu, który ma olbrzymi aczkolwiek mało wykorzystany potencjał turystyczny. Z ciekawszych miejsc warto wspomnieć choćby obóz jeniec, z którego miała miejsca słynna Wielka Ucieczka.


Wakacje zakończyłem drugą wizytą w Świętokrzyskim. I tu nie uniknąłem na jednym z etapów ulewy. Plany miałem nieco bardziej ambitne, ale z części trzeba było zrezygnować. Najważniejsze a więc Świętą Katarzynę czy odbudowany dworek Żeromskich w Ciekotach udało się odwiedzić. A jeden z moich ulubionych zamków w Chęcinach udało mi się odwiedzić.


Posiłkując się nieco PKP na początku września odwiedziłem bunkier kolejowy w Konewce. Przy okazji zaliczając jeszcze Inowłódz i Spałę. Po rocznej przerwie zorganizowałem również rajd na uroczystości pod pomnikiem w Ewinie. Tu trzeba nadmienić, że była to jedyna wycieczka zorganizowana przez Klub Turystyczny PTTK w Radomsku.


Na początku października odwiedziłem jeszcze podczęstochowski Olsztyn i właściwie to byłoby na tyle. No chyba, że doliczymy listopadową wycieczkę do Nowej Brzeźnicy.
Zapytacie pewnie ile kilometrów przejechałem w tym roku? No cóż... Raptem 5085 kilometrów a więc najmniej odkąd jeżdżę Gwidonem...

Komentarze